Z opasłymi tomiskami, w dodatku
estetycznie wydanymi i mieszczącymi uznane dzieła mam nieustający i zasadniczy
problem czytelniczy - do środków komunikacji publicznej ich nie wezmę (bo swoje
ważą i szkoda je powycierać), a w domu i tak najczęściej kontynuuję te, których
lekturę zacząłem w autobusie (czytanie symultaniczne niespecjalnie mi się
udaje). W rezultacie okazałe dzieła dumnie wypinają grzbiety na półce.... i
niewiele więcej. Nie inaczej było z "Hyperionem", który długo
oczekiwał na swoją szansę. Ale kiedy już ją dostał, to wycisnął ją jak grejpfruta
(a co! nie tylko cytrynie się należy).
Szybko przekonałem się, że Opus magnum simmonsowskiego pióra ma stosunkowo
wysoki próg wejścia. Zero protekcjonalnej łopatologii, autor nie tłumaczy na
siłę czytelnikowi zasad funkcjonowania wykreowanego przez siebie uniwersum, nie
zarzuca go encyklopedycznymi wywodami, nie wprowadza pretekstowych wątków
mających poprowadzić go za rękę. Po prostu snuje swoje opowieści, subtelnie
dozując informacje o świecie, strona po stronie odkrywając jego rozmach i
przemycając pewne niuanse za fasadą fabuły. A fasada to raczej symboliczna, bo
główny wątek pielgrzymki do Grobowców Czasu na tytułowej planecie Hyperion jest w
najlepszym wypadku szczątkowy i w dodatku ucięty w kulminacyjnym momencie (na
katharsis nie liczcie). Esencją książki są w istocie opowieści
kilku pielgrzymów (oczywiste skojarzenia z "Opowieściami kanterberyjskimi"
są tu jak najbardziej na miejscu), którzy zmuszeni okolicznościami wyjawiają
sobie nawzajem swoje motywacje i sekrety. Każda z tych osób znalazła się na
Hyperionie nieprzypadkowo, los każdej z nich jest z Hyperionem w jakiś sposób
związany i każda chce na Hyperionie osiągnąć coś o fundamentalnym dla niej
znaczeniu. Życzenie jednego z pielgrzymów się spełni, pozostali zginą. Są
świadomi, że śmierć z ręki bezdusznego nemezis, Chyżwara, może spotkać ich w
każdym momencie i ta gęsta atmosfera zaszczucia, niepewności i bezradności
przebija z każdej karty książki.
Przyjęta przez Simmonsa struktura powieści daje mu szerokie pole do popisu, co przekłada się na różnorodność gatunkową i stylistyczną poszczególnych relacji. Cyberpunkowy hołd dla Gibsona w naturalny sposób przeplata się z opowieścią grozy w duchu Lovecrafta, obok siebie mamy science-fiction militarną i fantastykę socjologiczną, metaliterackie zabiegi mieszają się z dywagacjami na temat czasowych paradoksów. Co godne uznania, autor w każdej z tych konwencji porusza się z równą swobodą i wiarygodnością. Niezależnie od znakomitych pomysłów Simmons prezentuje przy tym wysoki poziom literackiego warsztatu - pisze bardzo świadomie, z wyczuciem dostosowując tekst do stylu poszczególnych opowieści, tempa akcji, charakteru narratorów.
Z pewnością "Hyperion" jest książką, o której trudno zapomnieć i którą wypada znać, pozycją intrygującą i sugestywną, tytułem literacko wyrafinowanym i erudycyjnym, wyłamującym się ze schematów i oferującym coś więcej niż suma jego części składowych. Ja już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po jej kontynuację, czyli "Upadek Hyperiona", który cierpliwie czeka już na półce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz