wtorek, 22 grudnia 2015

Kulturzyć każdy może...

Wybaczcie ten neologizm w tytule - to nieforemne słowotwórcze monstrum narodziło się w mojej głowie ze wstydliwego związku "kultury" i "chałturzenia". A stało się to pod wpływem kilku ostatnich wieści z okołoliterackiego poletka.

Pierwszą inspiracją do tych narodzin była informacja o nie wpuszczeniu na premierę nowej odsłony "Gwiezdnych Wojen" Macieja Parowskiego. Zapewne organizatorom nic to nazwisko nie mówiło. Szczegóły np. tutaj.

Czarę goryczy przelał nowy program o książkach o przewrotnej nazwie "Program do czytania". Dzięki niemu dowiedziałem się, że "Śnieg" Pamuka (któremu poświęcono "aż" jedno zdanie) dopiero teraz został przetłumaczony na język polski. Tłumaczenie Anny Polat, które od blisko dekady zasiedla moją biblioteczkę aż pogubiło strony ze zdumienia. Dla niedowiarków sznurek. Jak można nie sprawdzić tak nonsensownej informacji? Można. "Audycja zawierała lokowanie produktu" - i wszystko jasne. Książki trzeba zdegradować do roli produktu, żeby przebić się z nimi na szklany ekran. Tylko czy w takiej formie  w ogóle warto to robić?

Okazuje się bowiem, że można zajmować się "kulturą" bez pobieżnej nawet znajomości kultury, ba, bez śladu apetytu na jej poznanie. Czasem człowiek zadaje sobie to samo pytanie, co myśliciele sprzed wieków: dokąd zmierza świat? Jedynie odpowiedzi, które znajduje, są coraz bardziej ponure.