środa, 29 października 2014

Fantasy & Science Fiction nr 2 (2/2010)

Pora na refleksje z lektury kolejnego numeru polskiej edycji kwartalnika Fantasy & Science Fiction.

Opowiadaniem "Słowo mapa znaczy wiara" Christophera Rowe'a obudowane jest wokół jednego zasadniczego pomysłu i to pomysłu, przyznaję, wyjątkowo przewrotnego (w dodatku z dużą dozą dosłowności, bo wywraca znany nam porządek rzeczy do góry nogami). Naturalną dla nas rzeczą jest aktualizacja map stosownie do zmian zagospodarowania terenu, a co jeśli dogmaty wiary odwracałyby tą sytuację biegunowo i nakazywałyby zmieniać środowisko, dostosowując je do "świętych" map obrazujących pierwotny zamiar Stwórcy? Koncept w pierwszym odczuciu wydaje się całkiem obiecujący, ale potencjału z ledwością starcza tu na te dwadzieścia-parę stron opowiadania. Lektura może nie ekscytuje, ale i nie boli, więc spróbować nie zaszkodzi.


Powalającego wrażenia nie zrobił na mnie też Ted Kosmatka i jego "Sztuka alchemii" utrzymana w konwencji antykorporacyjnego robinhoodyzmu. Wprawdzie sprawnie połączył on kanoniczne cyberpunkowe motywy, ale nic poza tym. Niewiele tu inwencji i świeżego spojrzenia, co przekłada się na dość rzemieślniczy efekt - opowiadanie napisane poprawnie, ale nie iskrzy.

Garth Nix swym "W głębinach jeziora" penetruje nie tylko tajemnicze wody tytułowego akwenu, ale i mniej znane zakamarki przykurzonego arturiańskiego mitu, bohaterką czyniąc legendarną Panią Jeziora. Kim tak naprawdę jest, jakie są jej motywy i źródła jej mocy, co łączy ją z Excaliburem i Graalem? Odpowiedzi na te pytania w mniejszym lub większym stopniu znajdziemy na kartach opowiadania. Całkiem interesująca perspektywa, sam tekst napisany z wyczuciem i w granicach konwencji, w rezultacie otrzymujemy przyjemny literacki drobiazg.

"Kości olbrzymów" autorstwa Yoon Ha Lee to utwór pomysłowo godzący wymogi konwencji fantasy z elementami kabały i azjatyckim zamiłowaniem do mechów. Autor roztacza przed czytelnikiem oryginalną wizją świata zasiedlanego w większości przez ożywieńców wszelkiej maści, osadza w nim dwóch niejednoznacznych bohaterów i wieńczy ich wspólną wędrówkę przewrotnym finałem. Suma składników wypada całkiem przyzwoicie, ale wbrew matematycznym regułom opowiadanie mnie nie ujęło. Czegoś mu brakuje, choć podczas lektury czułem, że co lepsze pomysły zakorzeniają się w mojej pamięci. Przeczytać nie zaszkodzi.

Interesująco do zagadnienia pierwszego kontaktu z "obcą" cywilizacją podchodzi opowiadanie "A w tunelach panował mrok" autorstwa George'a R.R. Martina. Pięć wieków po nuklearnej hekatombie prymitywni potomkowie ocalałych ludzi zasiedlają najgłębsze partie podziemnej infrastuktury zniszczonych miast. Jednocześnie na Ziemię przybywa pierwsza ekspedycja z księżycowej kolonii, która przetrwała atomowy konflikt, ale przepłaciła go wielowiekową izolacją.
Jak bardzo zmienili się jedni i drudzy, czy potrafią w sobie nawzajem dostrzec pierwiastek ludzki i czy zdołają nawiązać kontakt? Przekonajcie się sami, bo warto. Opowiadanie jest bardzo sugestywne i bez wątpienia udane, a samo zakończenie robi piorunujące wrażenie.
   
Do motywu kolapsu ludzkiej cywilizacji (przynajmniej w kształcie jaki znamy) nawiązuje też Paolo Bacigalupi w swoim "Kaloryku", choć przedstawia on świat już po prowizorycznej odbudowie, mocno udziwniony, ale i dostosowany do nowych warunków. Świat minimalistyczny, funkcjonujący bez ropy, stali czy kamienia, za to z ciągnącymi się po horyzont monokulturami genetycznie modyfikowanych zbóż, przetykanymi osadami wzniesionymi z uniwersalnych, standaryzowanych komponentów ze sztucznych tworzyw. Świat bezwzględnego egzekwowania własności intelektualnej, rządzony przez Wszechwładne korporacje dzierżące patenty na zmutowane uprawy, które dają tylko jeden plon. Świat deficytu i głodu, w którym rozlicza się każdego dżula i każdą kalorię. Na tym tle czytelnik śledzi wyprawę Laljiego w górę rzeki w poszukiwaniu "łamacza genów", na którego głowę dybią wszystkie biomonopole. Może okazać się, że w tej ryzykownej ekspedycji chodzi o coś więcej niż tylko zarobek. Poruszające, intrygujące i solidnie napisane, choć aż prosiło się, by wizję świata rozwinąć w jakiejś szerszej formie literackiej albo cyklu opowiadań - nic dziwnego, że autor zdecydował się na jedno i drugie, a efekty znaleźć można w wydanym przez MAG zbiorze "Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć" (gdzie opisywany tu utwór zamieszczono pod tytułem "Kaloriarz"). Z kronikarskiego obowiązku nadmienię jeszcze tylko, że opowiadanie w 2006 roku zostało uhonorowane nagrodą imienia Theodora Sturgeona.

Na koniec przyszło mi się przełknąć bolesną prawdę, że najwyraźniej należę do Ciemnej Strony Mocy, bo od "Światła" Kelly Link odbiłem się jak ćma od żarówki. Utwór jest chaotyczny, ale nie może być inaczej jeśli do jednego worka powrzucano elementy urban fantasy (pogodowe widźmy, ludzie z bliźniaczymi cieniami), science-fiction (kieszonkowe światy), nadciągający huragan, toksyczne relacje z bratem-bliźniakiem, egzystencjalno-uczuciowe rozterki protagonistki oraz obowiązkowe, jak się zdaje, w literaturze kobiecej wątki homoseksualne (drugi gejowski wątek w tym zbiorze to już pewna nadreprezentacja). W dodatku bohaterka jest mało sympatyczna - Lindsey to zmierzła kierowniczka swoistej przechowalni kataleptyków, porzucona przez męża z innego świata i od tego czasu nadużywająca alkoholu oraz towarzystwa przygodnych mężczyzn. Nie zdołałem jej polubić, tak jak nie zdołałem w "Świetle" odnaleźć nic interesującego. Strata czasu.

W ogólnym rozrachunku opisywany numer periodyku okazał się mało interesujący, warto zapoznać się z opowiadaniami Nixa, Martina i Bacigalupiego, resztę można opuścić bez żalu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz