Opowiadaniem "Słowo mapa znaczy wiara" Christophera Rowe'a obudowane
jest wokół jednego zasadniczego pomysłu i to pomysłu, przyznaję, wyjątkowo
przewrotnego (w dodatku z dużą dozą dosłowności, bo wywraca znany nam porządek
rzeczy do góry nogami). Naturalną dla nas rzeczą jest aktualizacja map
stosownie do zmian zagospodarowania terenu, a co jeśli dogmaty wiary
odwracałyby tą sytuację biegunowo i nakazywałyby zmieniać środowisko, dostosowując
je do "świętych" map obrazujących pierwotny zamiar Stwórcy? Koncept w
pierwszym odczuciu wydaje się całkiem obiecujący, ale potencjału z ledwością
starcza tu na te dwadzieścia-parę stron opowiadania. Lektura może nie
ekscytuje, ale i nie boli, więc spróbować nie zaszkodzi.
Powalającego wrażenia nie zrobił
na mnie też Ted Kosmatka i jego "Sztuka
alchemii" utrzymana w konwencji antykorporacyjnego robinhoodyzmu.
Wprawdzie sprawnie połączył on kanoniczne cyberpunkowe motywy, ale nic poza
tym. Niewiele tu inwencji i świeżego spojrzenia, co przekłada się na dość
rzemieślniczy efekt - opowiadanie napisane poprawnie, ale nie iskrzy.
Garth Nix swym "W głębinach jeziora"
penetruje nie tylko tajemnicze wody tytułowego akwenu, ale i mniej znane
zakamarki przykurzonego arturiańskiego mitu, bohaterką czyniąc legendarną Panią
Jeziora. Kim tak naprawdę jest, jakie są jej motywy i źródła jej mocy, co łączy
ją z Excaliburem i Graalem? Odpowiedzi na te pytania w mniejszym lub większym
stopniu znajdziemy na kartach opowiadania. Całkiem interesująca perspektywa,
sam tekst napisany z wyczuciem i w granicach konwencji, w rezultacie
otrzymujemy przyjemny literacki drobiazg.
"Kości olbrzymów" autorstwa Yoon Ha Lee to utwór
pomysłowo godzący wymogi konwencji fantasy z elementami kabały i azjatyckim
zamiłowaniem do mechów. Autor roztacza przed czytelnikiem oryginalną wizją
świata zasiedlanego w większości przez ożywieńców wszelkiej maści, osadza w nim
dwóch niejednoznacznych bohaterów i wieńczy ich wspólną wędrówkę przewrotnym finałem.
Suma składników wypada całkiem przyzwoicie, ale wbrew matematycznym regułom
opowiadanie mnie nie ujęło. Czegoś mu brakuje, choć podczas lektury czułem, że
co lepsze pomysły zakorzeniają się w mojej pamięci. Przeczytać nie zaszkodzi.
Interesująco do zagadnienia
pierwszego kontaktu z "obcą" cywilizacją podchodzi opowiadanie "A w tunelach panował mrok"
autorstwa George'a R.R. Martina. Pięć wieków po nuklearnej hekatombie
prymitywni potomkowie ocalałych ludzi zasiedlają najgłębsze partie podziemnej
infrastuktury zniszczonych miast. Jednocześnie na Ziemię przybywa pierwsza
ekspedycja z księżycowej kolonii, która przetrwała atomowy konflikt, ale
przepłaciła go wielowiekową izolacją.
Jak bardzo zmienili się jedni i
drudzy, czy potrafią w sobie nawzajem dostrzec pierwiastek ludzki i czy zdołają
nawiązać kontakt? Przekonajcie się sami, bo warto. Opowiadanie jest bardzo
sugestywne i bez wątpienia udane, a samo zakończenie robi piorunujące wrażenie.
Do motywu kolapsu ludzkiej
cywilizacji (przynajmniej w kształcie jaki znamy) nawiązuje też Paolo
Bacigalupi w swoim "Kaloryku",
choć przedstawia on świat już po prowizorycznej odbudowie, mocno udziwniony,
ale i dostosowany do nowych warunków. Świat minimalistyczny, funkcjonujący bez
ropy, stali czy kamienia, za to z ciągnącymi się po horyzont monokulturami
genetycznie modyfikowanych zbóż, przetykanymi osadami wzniesionymi z
uniwersalnych, standaryzowanych komponentów ze sztucznych tworzyw. Świat
bezwzględnego egzekwowania własności intelektualnej, rządzony przez
Wszechwładne korporacje dzierżące patenty na zmutowane uprawy, które dają tylko
jeden plon. Świat deficytu i głodu, w którym rozlicza się każdego dżula i każdą
kalorię. Na tym tle czytelnik śledzi wyprawę Laljiego w górę rzeki w
poszukiwaniu "łamacza genów", na którego głowę dybią wszystkie biomonopole.
Może okazać się, że w tej ryzykownej ekspedycji chodzi o coś więcej niż tylko
zarobek. Poruszające, intrygujące i solidnie napisane, choć aż prosiło się, by
wizję świata rozwinąć w jakiejś szerszej formie literackiej albo cyklu
opowiadań - nic dziwnego, że autor zdecydował się na jedno i drugie, a efekty
znaleźć można w wydanym przez MAG zbiorze "Nakręcana
dziewczyna. Pompa numer sześć" (gdzie opisywany tu utwór zamieszczono
pod tytułem "Kaloriarz"). Z
kronikarskiego obowiązku nadmienię jeszcze tylko, że opowiadanie w 2006 roku
zostało uhonorowane nagrodą imienia Theodora Sturgeona.
Na koniec przyszło mi się
przełknąć bolesną prawdę, że najwyraźniej należę do Ciemnej Strony Mocy, bo od "Światła" Kelly Link odbiłem
się jak ćma od żarówki. Utwór jest chaotyczny, ale nie może być inaczej jeśli
do jednego worka powrzucano elementy urban fantasy (pogodowe widźmy, ludzie z
bliźniaczymi cieniami), science-fiction (kieszonkowe światy), nadciągający
huragan, toksyczne relacje z bratem-bliźniakiem, egzystencjalno-uczuciowe
rozterki protagonistki oraz obowiązkowe, jak się zdaje, w literaturze kobiecej
wątki homoseksualne (drugi gejowski wątek w tym zbiorze to już pewna
nadreprezentacja). W dodatku bohaterka jest mało sympatyczna - Lindsey to
zmierzła kierowniczka swoistej przechowalni kataleptyków, porzucona przez męża
z innego świata i od tego czasu nadużywająca alkoholu oraz towarzystwa
przygodnych mężczyzn. Nie zdołałem jej polubić, tak jak nie zdołałem w
"Świetle" odnaleźć nic interesującego. Strata czasu.
W ogólnym rozrachunku opisywany
numer periodyku okazał się mało interesujący, warto zapoznać się z
opowiadaniami Nixa, Martina i Bacigalupiego, resztę można opuścić bez żalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz