Aktualnie na widelcu mam ostatnią już część wydanej przez Solaris czterotomowej antologii "Złoty Wiek SF".
Zmogła mnie pokusa i w pierwszej kolejności zapuściłem się w opowiadanie Roberta Sheckley'a pod nieco pretensjonalnym
tytułem "Skazaniec w
kosmosie". Na szczęście styl pisania tego mistrza krótkiej formy nie
jest pretensjonalny ani trochę i po raz kolejny dostajemy kawałek wybornej, pełnokrwistej,
przezabawnej prozy, którą pochłania się w okamgnieniu. Tytułowym skazańcem jest
Detringer - bezecnik i banita z planety Ferlang, a na kolejnych kartach śledzić
będziemy jego zmyślne próby wyniesienia całej skóry z tarapatów, w jakie
wpakowała go wrodzona bezczelność. Czy ta sama bezczelność okaże się jego atutem
w spotkaniu z obcą rasą? Grzechem byłoby się nie dowiedzieć, dlatego
przeczytajcie "Skazańca w kosmosie" koniecznie.
W "Domku z
kart" Cyrila M. Kornblutha znajdziemy przewrotną opowieść o podróży w
czasie i nieprzewidzianych konsekwencjach igrania z czwartym wymiarem. Temat w
literaturze fantastycznej poruszany był wielokrotnie, często ujmowany był nawet
w podobną klamrę fabularną (polecam choćby "Uprzejmego zabójcę" Ballarda), dlatego do tego opowiadania warto podejść jak do
klasyka gatunku - z uznaniem i historyczną ciekawością, ale bez nadmiernych oczekiwań. Pierwsza lektura okazała się przyjemna, ale powrotu do "Domku z
kart" nie przewiduję.
"Piosenka w
tonacji minorowej" pióra C. L. Moore to melancholijna literacka
drobnostka, w zasadzie pozbawiona fabuły, rysująca jedynie emocjonalny nastrój
bohatera (Northwesta Smitha, znanego części czytelników m.in. z jej
debiutanckiego opowiadania "Shambleau" zawartego w
trzecim tomie solarisowych "Rakietowych Szlaków"), zresztą w sposób
ani szczególnie odkrywczy, ani wyjątkowo absorbujący. Może służyć za przykład
uwypuklenia psychologicznego pierwiastka w fantastyce naukowej (czasami
traktowanego po macoszemu), ale nie spodziewajcie się niczego więcej.
"Dolina
marzeń" Stanley'a G. Weinbauma to bezpośrednia kontynuacja opowiadania
"Odyseja marsjańska" zamieszczonego w trzeciej odsłonie "Złotego
wieku SF" (z którym dla pełnego zrozumienia fabuły należałoby się zapoznać
wcześniej). Autor po raz kolejny raczy nas tu lekkostrawną fantastyką
eksploracyjną i sprawnym piórem, jednakże z uwagi na ścisłe fabularne
powiązanie obu utworów, nie zaskoczą tu nas już ani bohaterowie (choć zapewne
miło będzie znowu spotkać strusiowatego Twila) ani przebieg zdarzeń.
Opowiadanie nie ustrzegło się też pewnej dozy wtórności, wypada docenić jednak
próbę racjonalnego wyjaśnienia zasad funkcjonowania marsjańskiego świata, który
w tak beztroski, egzotyczny sposób odmalował Weinbaum we wspomnianej "Odysei
marsjańskiej". Swoją drogą zastanawia mnie celowość umieszczenia dwóch tak
ściśle fabularnie powiązanych utworów w odrębnych tomach antologii. Tak czy
inaczej, oba stanowią zgrabną, przyjemną całość i serdecznie polecam ich
lekturę.
Ocena opowiadania "Ginący
Wenusjanie" autorstwa Leigh Brackett przychodzi mi z pewnym trudem - w
pierwszej chwili nie porwało mnie, nadal jednak krąży mi po głowie i stopniowo
zyskuje na ocenie. Napisane jest poprawnie, a osobliwa wizja wenusjańskiego exodusu
części ludzkości zapada w pamięć. Z drugiej strony z konstrukcji utworu
przebija wiek cokolwiek już poważny, a motywacja głównego bohatera poważnie
rozmija się ze współczesnymi standardami moralnymi. Ale to jest właśnie dzisiaj
w "Ginących Wenusjanach" najciekawsze - poszukiwanie odpowiedzi na
pytanie czy odnalezienie raju obiecanego przez tułaczy jest warte poświęcenia
dwóch innych nacji. Nie wiem w jakim stopniu takie dywagacje odpowiadają
intencji autorki, ale muszę przyznać, że utwór odczytany w nowej rzeczywistości
nabrał ciekawszych barw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz