środa, 4 czerwca 2014

Złoty Wiek SF t.4 (cz.1)


Aktualnie na widelcu mam ostatnią już część wydanej przez Solaris czterotomowej antologii "Złoty Wiek SF".

Zmogła mnie pokusa i w pierwszej kolejności zapuściłem się w  opowiadanie Roberta Sheckley'a pod nieco pretensjonalnym tytułem "Skazaniec w kosmosie". Na szczęście styl pisania tego mistrza krótkiej formy nie jest pretensjonalny ani trochę i po raz kolejny dostajemy kawałek wybornej, pełnokrwistej, przezabawnej prozy, którą pochłania się w okamgnieniu. Tytułowym skazańcem jest Detringer - bezecnik i banita z planety Ferlang, a na kolejnych kartach śledzić będziemy jego zmyślne próby wyniesienia całej skóry z tarapatów, w jakie wpakowała go wrodzona bezczelność. Czy ta sama bezczelność okaże się jego atutem w spotkaniu z obcą rasą? Grzechem byłoby się nie dowiedzieć, dlatego przeczytajcie "Skazańca w kosmosie" koniecznie.


W "Domku z kart" Cyrila M. Kornblutha znajdziemy przewrotną opowieść o podróży w czasie i nieprzewidzianych konsekwencjach igrania z czwartym wymiarem. Temat w literaturze fantastycznej poruszany był wielokrotnie, często ujmowany był nawet w podobną klamrę fabularną (polecam choćby "Uprzejmego zabójcę" Ballarda), dlatego do tego opowiadania warto podejść jak do klasyka gatunku - z uznaniem i historyczną ciekawością, ale bez nadmiernych oczekiwań. Pierwsza lektura okazała się przyjemna, ale powrotu do "Domku z kart" nie przewiduję.

"Piosenka w tonacji minorowej" pióra C. L. Moore to melancholijna literacka drobnostka, w zasadzie pozbawiona fabuły, rysująca jedynie emocjonalny nastrój bohatera (Northwesta Smitha, znanego części czytelników m.in. z jej debiutanckiego opowiadania "Shambleau" zawartego w trzecim tomie solarisowych "Rakietowych Szlaków"), zresztą w sposób ani szczególnie odkrywczy, ani wyjątkowo absorbujący. Może służyć za przykład uwypuklenia psychologicznego pierwiastka w fantastyce naukowej (czasami traktowanego po macoszemu), ale nie spodziewajcie się niczego więcej.

"Dolina marzeń" Stanley'a G. Weinbauma to bezpośrednia kontynuacja opowiadania "Odyseja marsjańska" zamieszczonego w trzeciej odsłonie "Złotego wieku SF" (z którym dla pełnego zrozumienia fabuły należałoby się zapoznać wcześniej). Autor po raz kolejny raczy nas tu lekkostrawną fantastyką eksploracyjną i sprawnym piórem, jednakże z uwagi na ścisłe fabularne powiązanie obu utworów, nie zaskoczą tu nas już ani bohaterowie (choć zapewne miło będzie znowu spotkać strusiowatego Twila) ani przebieg zdarzeń. Opowiadanie nie ustrzegło się też pewnej dozy wtórności, wypada docenić jednak próbę racjonalnego wyjaśnienia zasad funkcjonowania marsjańskiego świata, który w tak beztroski, egzotyczny sposób odmalował Weinbaum we wspomnianej "Odysei marsjańskiej". Swoją drogą zastanawia mnie celowość umieszczenia dwóch tak ściśle fabularnie powiązanych utworów w odrębnych tomach antologii. Tak czy inaczej, oba stanowią zgrabną, przyjemną całość i serdecznie polecam ich lekturę.

Ocena opowiadania "Ginący Wenusjanie" autorstwa Leigh Brackett przychodzi mi z pewnym trudem - w pierwszej chwili nie porwało mnie, nadal jednak krąży mi po głowie i stopniowo zyskuje na ocenie. Napisane jest poprawnie, a osobliwa wizja wenusjańskiego exodusu części ludzkości zapada w pamięć. Z drugiej strony z konstrukcji utworu przebija wiek cokolwiek już poważny, a motywacja głównego bohatera poważnie rozmija się ze współczesnymi standardami moralnymi. Ale to jest właśnie dzisiaj w "Ginących Wenusjanach" najciekawsze - poszukiwanie odpowiedzi na pytanie czy odnalezienie raju obiecanego przez tułaczy jest warte poświęcenia dwóch innych nacji. Nie wiem w jakim stopniu takie dywagacje odpowiadają intencji autorki, ale muszę przyznać, że utwór odczytany w nowej rzeczywistości nabrał ciekawszych barw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz