niedziela, 8 czerwca 2014

Złoty Wiek SF t.4 (cz.2)


Drugą pulę przeczytanych przeze mnie tytułów (pierwszą pulę znajdziecie tutaj) otwiera "Jądro krystalizacji" autorstwa Stephena Barra. Bohaterem opowiadania jest dość przeciętny obywatel, który jednak znienacka zaczyna ogniskować wokół siebie zjawiska o stopniu prawdopodobieństwa oscylującym w okolicach zera. Mimo pokaźnej ilości suchych, okołonaukowych dywagacji, opowiadanie ma wymiar przede wszystkim rozrywkowy - znajdziemy tu intrygującą zagadkę, nieco dramatycznej akcji i szczyptę humoru, doskwiera jednak brak pewnej potoczystości języka, która uprzyjemniłaby lekturę. W gruncie rzeczy żaden to specjał, raczej solidny średniak, ale czytałem go z pewną dozą zainteresowania.


Z kolei "Drugi satelita" Edmonda Hamiltona to już prawdziwa literacka skamieniałość - pulpowa, eksploracyjna opowieść oparta na szalonym koncepcie, że Ziemię obiega z zawrotną prędkością (w granicach jej atmosfery!) niedostrzegalny drugi księżyc, na którym można bez większych perturbacji wylądować (samolotem!) i egzystować (bez hełmu kosmicznego!), ba, spotkać tam nawet ludzi (zielonych!). Oczywiście o ile wcześniej nie wpadnie się w łapy tubylczych, krwiożerczych (i to dosłownie) żaboludów wyposażonych się wysoce zaawansowaną technologię i odpowiednio niskie poczucie gościnności. Opowiadanie, które w latach 30-tych ubiegłego wieku miało zapewniać nieskomplikowaną rozrywkę (bo jego walory naukowe już w dacie powstania były wątpliwe), dzisiaj jedynie w sposób niezamierzony śmieszy. Od strony warsztatowej utwór się jeszcze jakoś broni, ale poziom naiwności, wyblakłe fabularne kalki i histeryczne reakcje bohaterów nie pozwalają wczuć się w ich położenie, wciągnąć w akcję, ani tym bardziej potraktować tego opowiadania poważnie. Trudno też współczesnemu czytelnikowi z taką łatwością jak autorowi „Drugiego Satelity” przejść do porządku dziennego nad hekatombą całego gatunku myślących (by nie rzec kumatych) istot i dziesiątek tysięcy jego ludzkich niewolników. W ogólnym rozrachunku, mimo całego aeronautycznego anturażu, mamy tu do czynienia z literaturą niewysokich lotów. Jeśli jednak znieczulimy się na kaskadowe nielogiczności, to z lektury zdołamy czerpać pewną przyjemność.

W "Świecie ryzykantów" Keith Laumer ponownie raczy nas swoistą "fantastyką dyplomatyczną", mamy też okazję poznać kolejny epizod w karierze Retiefa (członka ambasadorskiej świty znanego ze "Sposobu Yillów" zawartego w drugim tomie "Złotego Wieku SF"). Z jednej strony mamy tu ciekawą niszę w obrębie nurtu science-fiction, co samo w sobie jest interesujące, z drugiej jednak skutkuje to pewnym ładunkiem wtórności. Słowa uznania należą się za umiejętne konstruowanie wielopoziomowych intryg dworskich, jednakże szczerzę przyznaję, że mi główny bohater - nieomylny, wszechwiedzący i bezgranicznie pewny siebie - na przestrzeni dwóch wspomnianych opowiadań zaczyna działać na nerwy (mam chyba alergię na ubermenschów). Całkiem zajmująca i napisana z dobrym tempem lektura, choć "Sposób Yillów" bardziej mi przypadł do gustu.

Nie zawodzi też wypróbowany mistrz Isaac Asimov - jego "Młodość" to absorbująca opowieść akcentująca kilka ciekawych zagadnień z zakresu problematyki starzenia się cywilizacji i pierwszego kontaktu z obcą inteligentną rasą, doprawiona w zdrowych proporcjach łyżką humoru i szczyptą dreszczyku niepewności. Suspens to już tylko wisienka na torcie, nawet jeśli wyda nam się przewidywalny.

Niestety, na koniec został mi najbardziej ciężkostrawny suchar, zarówno w opisywanej książce, jak i w całej kwadrologii. "Inwazja" Murray'a Leinstera to czerstwa ramota, archaiczna pod każdym względem - świat jest tu czarno-biały, wróg gromadzi wszelkie wady, a bohater wszelkie cnoty, jest szlochająca dama w opałach oraz chichoczący arcyłotr-idiota, co rusz spowiadający się protagoniście ze swoich niecnych planów i z równą konsekwencją dający mu kolejne szanse przeżycia, uratowania świata oraz ocalenie niewinności wspomnianej damy. W moim przekonaniu zamieszczenie „Inwazji” w tym zbiorze jest sporym nieporozumieniem, utwór postarzał się okrutnie, a i w latach jego młodości powstawały opowiadania znacznie lepsze.

Czwarty i ostatni tom antologii „Złoty Wiek SF” jest zauważalnie słabszy od poprzednich odsłon, ale nadal jest to literatura warta uwagi. Moim zdaniem najmocniejsze punkty tego tomu to opowiadania Sheckley'a i Asimova, choć ze sporą przyjemnością wróciłem też też do uniwersum stworzonego przez Weinbauma. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz