Na wstępie winien jestem
wyjaśnienie - nie należę do zakonu najgorliwszych wyznawców talentu, choć
niewątpliwego, Neala Stephensona. Owszem, zawsze byłem pod wrażeniem starannie
przygotowanego tła jego utworów, z którego przebija mrówcza praca nad zabraniem
wiarygodnego i spójnego materiału. Nie przeczę, też że opasłe tomiska jego autorstwa
dumnie wypinają grzbiety na moich półkach czekając na moją nierychłą emeryturę
lub wprowadzenie na rynek duplikatora wolnego czasu. Zawsze jednak przy lekturze miałem
wrażenie obcowania z wyjątkowym, twórczym umysłem, ale idącym w parze z
chłodnym duchem.
Dlatego też z pewnymi wyrzutami portfela zdecydowałem się na
zakup najnowszego wydania specjalnego Fantastyki, w którym opublikowano
opowiadanie Neala Stephensona "Atmosphaera
Incognita". Utwór jest bardzo poprawny, utkany wokół interesującej
idei - budowy niebosiężnej wieży - i jak zwykle u Stephensona towarzyszy mu
wnikliwa analiza wszelkich aspektów tak monumentalnego przedsięwzięcia
(technicznych, socjologicznych, psychologicznych, gospodarczych etc.). Brak tu
jednak życia, emocji, żaru, a szczątkowa fabuła i ledwo naszkicowane postacie
to tylko pretekst do spenetrowania nieznanego obszaru u progu naszego świata,
białej plamy na jego makiecie.
Lektura w pewnej mierze
potwierdziła moją diagnozę: Stephenson to inspirujący wizjoner, przy tym
rzetelny, poszukujący i pomysłowy pisarz - jego utwory przynoszą mi wiele
intelektualnej satysfakcji i materii do przemyśleń, ale pobudzenie we mnie
żywszego przepływu krwi przychodzi mu z trudem. Tym razem było podobnie -
czytałem z chłodnym zainteresowaniem, muszę jednak przyznać, że napotkanie w
dzisiejszych czasach tak solidnego kawałka literatury bardziej
"science" niż "fiction" to wielka przyjemność dla miłośnika
gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz