Drugą partię przeczytanych
opowiadań (pierwszą możecie znaleźć tutaj) otwiera "Łowca
jaguarów". Autor znowu serwuje czytelnikowi zwarte i wyraziste opowiadanie,
tym razem w roli bohatera osadzając Estebana Caaxa, który wbrew sobie zmuszony
jest po latach wrócić do tytułowego fachu. Tym razem stawka jest jednak
znacznie wyższa, celem ma być bowiem czarny jaguar - wytrawny łowca myśliwych,
nieuchwytna, półrzeczywista bestia z krainy snów. Myśliwy staje przed wyborem
pomiędzy lojalnością wobec zleceniodawcy a nabożną fascynacją tropioną
zwierzyną, pomiędzy komfortami "cywilizowanego" życia a magicznym postrzeganiem
świata, pomiędzy żoną a kusicielką, pomiędzy życiem doczesnym a jego mistycznym
odbiciem. Każdy z tych wyborów ma swoją cenę, a żaden nie jest oczywisty.
Zdecydowanie polecam, znakomite opowiadanie.
Dalej autor nie obniża lotów, bo "Cienie" okazują się utworem
co najmniej równie dobrym. Shepard wraca do nurtu wojennego, ale punktem
wyjścia jest tu powrót weterana do Wietnamu już po zakończeniu walk.
Konfrontacja z widmem towarzysza broni staje się pretekstem do gorzkich
samorozliczeń - bohater będzie musiał zmierzyć się z demonami przeszłości,
stawić czoła uśpionym lękom, przełamać dawne uprzedzenia. Autor silnie
zarysował tu charakterystyczny dla niego motyw wzajemnego przenikania się,
niejako współzależności sfery życia i śmierci. W rezultacie otrzymujemy intrygujący
utwór, wychodzący poza kartki na których został zapisany, skłaniający do
refleksji i wewnętrznej wędrówki.
W "Salwadorze" Shepard rezygnuje już z półcieni i wrzuca
nas w samo oko wojennego cyklonu, w szeregi oddziału rozpoznania. Tutaj, na
szlaku śmierci i pożogi dawne skrupuły stają się zabójczym ciężarem, a wyrzuty
sumienia czy napady paniki najlepiej zabić końskimi dawkami przydziałowych
narkotyków. Fabuła początkowo rozwija się przewidywalnie, jednak w pewnym
momencie twarda rzeczywistość totalnie czytelnikowi odjeżdża i może poczuć się
jak naszprycowany stymulantami, strachem i adrenaliną żołnierz u progu obłędu.
Gęsty antywojenny manifest z silnym pierwiastkiem magicznym i zarazem kolejny
mocny punkt antologii.
Opowiadaniem "Żywot Buddy" autor wraca do nurtu bardziej obyczajowego
i ponownie stawia na bohatera upadłego. Tytułowy Budda to człowiek życiowo przegrany,
pomagier narkotykowego dealera zdegradowany niemalże do roli psa łańcuchowego, zobojętniały
pod brzemieniem świadomości porażki. Biernie poddaje się nurtowi losu i jest
bardziej obserwatorem niż uczestnikiem zdarzeń, przychodzi jednak chwila, że
będzie musiał działać - przychodzi czas na ten zapomniany impuls, ostatnią
iskrę człowieczeństwa, donośny finalny akord marnej egzystencji. A w tle magiczno-znachorskie
obrzędy i niepokojąca płciowa transformacja. Doceniam odwagę Sheparda w
przełamywania tabu, nie uważam się też za czytelnika szczególnie purytańskiego,
ale uczciwie przyznaję, że nie jestem miłośnikiem tego typu genderowych
motywów. W rezultacie (i przy braku innych, powalających atutów) opowiadanie na
tle pozostałych podobało mi się umiarkowanie, choć nadal warte jest lektury.
W "Ostatnim razie" znajdziemy przejmujący zapis
wyniszczającego związku, bardziej cielesnego niż emocjonalnego, będącego
preludium upadku głównego bohatera. Trudno odmówić autorowi talentu w przedstawianiu
zmian w relacjach między kochankami, ewolucji postrzegania drugiej osoby,
wreszcie postępującej degeneracji osobowości, co subtelniejszych czytelników
razić jednak mogą opisy zbliżeń ukazanych z niemal pornograficzną dosadnością.
Nadal jest to jednak ciekawe studium człowieka uwikłanego, przeżeranego
narastającą, destrukcyjną żądzą, która dawno utraciła treść i kontekst,
równocześnie jednak świadomego nieuchronności swojego upadku.
Ogromne wrażenie zrobiło na mnie
opowiadanie "W sercu prawa",
które pomimo nieco odmiennej, bo więziennej scenografii, w pełni oddaje
bogactwo stylu Sheparda i cechy charakterystyczne jego literackiego dorobku.
Już na początku zwraca uwagę arcyciekawa koncepcja pozasystemowego ośrodka
penitencjarnego - na poły mitycznej, tajemniczej Diamentowej Paki. Kiedy już
tam trafiamy, jesteśmy równie zagubieni jak bohater, bo im więcej o niej wiemy,
tym mniej jednoznaczny mamy jej obraz. Racjonalizm walczy tu z mistycyzmem, a
na linii ich zderzenia autor pozostawia nas samych sobie. Znakomite, esencjonalne
opowiadanie, z narastającą dawką surrealizmu.
Znalazła się w tej beczce
literackiego miodu przysłowiowa łyżka dziegciu. "Białe pociągi" stwarzają wrażenie bowiem literackiego
żartu, to po prostu sprośna gawęda snuta niby-wierszem. Niby i tutaj znajdziemy
zderzenie świata realnego z czymś nie do końca rzeczywistym, ale i tak mocno
zgrzyta to w zestawieniu z resztą opowiadań, a przyjęta konwencja wyraźnie
Shepardowi nie służy. Rzecz całkowicie rozminęła się z moim gustem.
Na koniec zostawiłem sobie dwa
utwory osadzone w zupełnie odmiennej konwencji. Pierwszy z nich, "Piękna córka łowcy łusek",
to dość klasyczne opowiadanie fantasy, osadzone jednak w unikalnym uniwersum -
na grzbiecie i we wnętrzu uśpionego od wieków smoka Griaule. Zwraca tu uwagę
przemyślana, niespiesznie rozwijana fabuła, pomysłowość i konsekwencja w
kreowaniu osobliwego świata, wiarygodne przedstawienie ewolucji charakteru
bohaterki na przestrzeni czasu, autor oparł się też pokusom taniego
moralizatorstwa. Interesujące jest też odwrócenie konstrukcji punktu zwrotnego
- w pozostałych opowiadań ze zbioru świat realny ulegał przemianie za pomocą
pierwiastka niewytłumaczalnego, tutaj zmiana magicznie postrzeganego świata
ulega dokonuje się na skutek zdarzenia jak najbardziej realnego i to właśnie
racjonalizm poznawczy jest kluczem do przetrwania tej przemiany. Bardzo ciekawy,
plastycznie napisany i absorbujący utwór, gorąco polecam. Dla porządku należy
zasygnalizować też, że "Piękną córkę łowcy łusek" oraz inne opowiadania
Sheparda osadzone w tym uniwersum znaleźć można w antologii "Smok Griaule" wydanej w
ramach serii "Uczta Wyobraźni" nakładem wydawnictwa MAG.
Z kolei "Ballada o Billu Pąklarzu" osadzona jest w anturażu
typowym do science-fiction. Akcja opowiadania rozgrywa się bowiem na pokładzie
stacji kosmicznej, z której wyruszają kolejne bezowocne ekspedycje w
poszukiwaniu planety zdatnej do skolonizowania przez mieszkańców dogorywającej
Ziemi. Trudno jednak po takim styliście jak Shepard spodziewać się technologicznych
wywodów, więcej tu specyficznej poetyki kosmosu, zachwytu zimnym bezkresem,
gorzkiego rozliczenia z mroczną stroną ludzkiej natury. Bogactwo języka i kilka
ciekawych pomysłów czyni lekturę całkiem przyjemną, jednak nie są w stanie
przykryć pewnych słabości utworu - profile psychologiczne bohaterów są mało
przekonujące, brak jest wiarygodnych wzorców ludzkich zachowań, zarówno
osobniczych ja i "stadnych", a motyw niepełnosprawnego intelektualnie
członka załogi został rozwinięty dużo ciekawiej choćby przez Bishopa w
"Krzyku serca". Mimo wszystko "Balladzie..." warto dać
szansę.
Po przeczytaniu całej
"Krokodylowej Skały" na pierwszy plan przebija się osobliwa refleksja.
Wydaje mi się, że Shepard lepsze wrażenie robi w antologiach, gdzie zestawiony
jest z innymi pisarzami - tam jego magiczny, zdobny styl pisania błyszczy
silniejszym, bo niepodzielnym blaskiem. W autorskim zbiorze widać już podobieństwo
w konstrukcji większości utworów, powtarzalność pewnych motywów, zbliżoną
tonację i estetykę. Nie jest to nic rażącego, ani oczywistego, jednakże przy
samodzielnej lekturze każdego z tych utworów ekscytacja czytelnika byłaby
większa. Tak czy inaczej "Krokodylowa Skała" to świetna antologia, po
prostu nie wypada jej nie znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz