piątek, 11 lipca 2014

Fantasy & Science-Fiction nr 3 (3/2010)

Jestem już po lekturze opowiadań z trzeciego numeru polskiej edycji periodyku "Fantasy & Science-Fiction" i muszę przyznać, że wbrew moim oczekiwaniom okazała się umiarkowanie satysfakcjonująca. Część opowiadań czyta się z przyjemnością, ale nie znajdziemy tu tytułu, który byłby sam w sobie wart zakupu numeru. Jako suma wypada przyzwoicie, ale z pewnością nie ścina z nóg.



Zawiodło mnie opowiadanie Luciusa Sheparda "Mengele", ale uczciwie przyznaję, że pułap oczekiwań był wysoki. Jest napisane sprawnie, choć bez błysku i pomysłu, a biorąc na warsztat tak oczywistą postać historyczną, wypadałoby rzucić na nią inne światło. Wymowa utworu jest niepokojąca, zakończenie dość przewidywalne, a samemu autorowi wyraźnie zabrakło miejsca żeby zbudować typowy dla jego twórczości gęsty klimat. "Mengele" nie należy do jego najbardziej udanych utworów i rezygnując z lektury wiele nie stracimy.

"W raju" Bruce'a Sterlinga to romansowa opowiastka skąpo przypudrowana wizją nieodległej przyszłości, w której korzystanie ze zdobyczy techniki równa się totalnej inwigilacji. Opowiadanko ckliwe i mało pouczające, przelatuje przez czytelnika nie pozostawiając żadnego osadu refleksji. Strata czasu.

"Mgielnica" Leny Szuster też mnie nie przekonała. Z racji przesycenia rynku nie przepadam za urban fantasy, szczególnie zrodzonej z pióra płci uznawanej za piękną, a nie ma w moim przekonaniu nic bardziej dziewczęcego od pisania o wiedźmach, czarodziejkach i innych rusałkach (ewentualnie zostają jeszcze wampiry et consortes). To chyba swoisty odpowiednik chłopięcych fascynacji niezłomnymi wojownikami z nadreprezentacją mięśni. Sam tekst jest warsztatowo poprawny, ale wymuszona metaforyka do mnie nie trafiała, a zakończenie nie zaskoczyło. Czytałem ze szczyptą przyjemności, ale na ponowną lekturę się nie zanosi.

Gwałtownie postępującą erozję mojego zapału do lektury powstrzymało dopiero "Naprawianie Hanovera" pióra Jeffa VanderMeera. Opowiadanie o naprawianiu wyrzuconego przez morze robota jest całkiem pomysłowe i w dodatku dobrze napisane, trzyma w napięciu (nieprzesadnym wprawdzie) do ostatniej strony.

Nie gorzej, ale i nie lepiej wypada M. John Harrison w swoim "Wybrzeżu samobójców", gdzie stawia pytanie o granice wirtualizacji życia i kwestię dostrzegalności tychże granic. Tutaj jednak maniera pisarska utrudniała mi odbiór tego całkiem aktualnego i zajmującego tekstu. Drugi "Ubik" to nie jest, ale potrafi przykuć uwagę czytelnika.

Bardzo pozytywne wrażenie wyniosłem z lektury "Wielce Starożytnego miecza elfickiego" Jima Aikina, chlubnego przykładu literackiego kondensatu, potrafiącego zabawić i zaskoczyć czytelnika na iście sprinterskim dystansie kilku stron. Pomysłowe i orzeźwiające.

Na koniec zostawiłem sobie najtęższe objętościowo opowiadanie "Arkospływ" autorstwa Carolyn Ives Gilman i tu spotkała mnie kolejna przyjemna niespodzianka - wreszcie coś emocjonującego, przykład zgrabnie napisanej fantastyki eksploracyjnej. Mamy tu bogaty wodny świat, unikalną konstrukcję i zwyczaje głębinowej społeczności, zderzenie kultur, światopoglądów i charakterów, wiarygodne przedstawienie bohaterów, a całości dopełnia umiejętna gradacja napięcia i sprawne pióro autorki. Przygodowa science-fiction z wysokiej półki i jednocześnie sycąca pożywka dla fantazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz