wtorek, 17 czerwca 2014

"Krokodylowa Skała" Luciusa Sheparda (cz.1)

Moja znajomość dorobku pisarskiego Luciusa Sheparda sprowadzała się dotychczas do opowiadania "Jasna Zielona Gwiazda" zawartego w siódmym tomie "Rakietowych Szlaków". Utwór bardzo przypadł mi do gustu, dlatego ze sporymi nadziejami zagłębiłem się w gęstwinę kartek "Krokodylowej Skały", antologii najbardziej uznanych, nagradzanych opowiadań tego autora. Poniżej znajdziecie kilka luźnych refleksji na temat pierwszej części opowiadań, w miarę postępu w lekturze opublikuję ciąg dalszy.

Zbiór otwierają "Gwiazdy widziane przez kamień", zgrabna metafizyczna opowieść o tajemniczych falach natchnienia nawiedzających robotnicze miasteczko Black William w Pensylwanii. Otrzymujemy tu kawałek bardzo opanowanego, świadomego pisarstwa - na pierwszy plan wybija się sumiennie, niespiesznie rysowane tło obyczajowe, wiarygodne profile psychologiczne bohaterów i wstrzemięźliwe dozowanie napięcia, a w dalekim tle zdaje się przemykać cień samotnika z Providence. Przykład dość satysfakcjonującej, choć nie zachwycającej lektury, pozostawiającej wszakże sporo przestrzeni do snucia domysłów.


Z kolei "Bestia z matecznika" to gorzkawe opowiadanie w stylistyce noir, przedstawiające historię niedowidzącego boksera w schyłkowym okresie dogasającej kariery, któremu ringowi oponenci roją się jako człekokształtne monstra. Czy to sponiewierany latami obijania mózg podsuwa mu koszmarne urojenia? Czy umysł zastępuje szalonymi fantazmatami to, co umyka szwankującym oczom? A może, o zgrozo, bohater tylko przeniknął miraż, zasłonę pozoru i otworzył się na rzeczywisty obraz świata - dzikiego, wypełnionego pierwotnymi bestiami? I jak poradzi sobie w starciu z osławionym Vederottą, ukoronowaniem dotychczasowego bestiarium, koszmarem prosto z jądra toczącego go strachu? Bardzo dobre, zawiesiste i trzymające w napięciu (mimo pewnej przewidywalności) opowiadanie, w sposób typowy dla Sheparda balansujące na krawędzi majaków i jawy.

W podobnym klimacie utrzymana jest "Krokodylowa skała", która zabiera czytelnika w oniryczną, duszną wyprawę w głąb Afryki, co rusz dając nura pod powierzchnię rzeczywistości. Autor w sugestywny sposób buduje drgający, niejednoznaczny obraz świata, w którym przeszczepiona przez zachodni świat biurokracja przenika się z pierwotnym, rdzennym porządkiem rzeczy. Czuć w lekturze ciężar afrykańskiego powietrza, oleistą rozciągliwość czasu, zwodniczość zmysłów i rozumu oraz podskórny, bębniący okultyzmem puls Czarnego Lądu. Wielbiciele stylistyki w rodzaju "Harry'ego Angela" i "Jądra ciemności" (względnie "Czasu Apokalipsy") będą zachwyceni, pozostali czytelnicy też nie znajdą powodów do narzekań.

W zbiorze nie brakuje opowiadań opisujących traumę wojenną, jednakże nie w duchu martyrologicznym - jest ona bardziej scenografią i pretekstem do wspomnianego zacierania granic pomiędzy okrutną rzeczywistością a sferą ponadnaturalną, często nie mniej brutalną. Typowym przykładem jest "Delta Cwaniak Słonko", utwór zwięzły, gęsty i nieoczywisty, poruszający się po krawędzi realności, po krawędzi moralności. Czytelnik może poczuć się tu równie zagubiony, co bohaterowie. Co jest prawdziwe, a co się tylko takim zdaje? Czy w oceanie szaleństwa można zachować rozsądek, a może to właśnie poddanie się jego falom da większą szansę na przetrwanie? I czy da się prawdziwie wrócić z Wietnamu? Plastyczny styl pisania Sheparda przywołuje czytelnikowi kadry wyjęte żywcem z "Plutonu" czy "Good Morning Vietnam". Mocny punkt tego zbioru.

Pozostając w sferze filmowych skojarzeń "Przepustkę" najłatwiej byłoby chyba zestawić z "Łowcą jeleni", doprawionym jednakże sporą dawką niesamowitości. Fabuła sennie meandruje po brudnych uliczkach San Francisco de Juticlan i zakamarkach umysłu Davida Mingolli, artylerzysty z pierwszej linii walk w gwatemalskiej dżungli. Pijaństwo, narkotyki, pozazmysłowe postrzeganie, strach, namiętność, obłęd, bitewna trauma - wszystko miesza się tutaj i przenika, wykrzywiając obraz świata i zacierając granice realności. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że opisywany utwór jest częścią większej całości - stanowi pierwszy rozdział powieści "Life During Wartime", wydanej u nas staraniem Zysku pod jakże twórczym tytułem "Zielony kocur diabła", więc bez jej znajomości mogą umknąć czytelnikowi pewne fabularne rozwinięcia, wyjaśnienia i zamysły autora (nie brak jednak głosów, że "Zielony kocur diabła" to już tylko rozwałkowywanie tematu). Z drugiej strony "Przepustka" odczytywana jako samodzielny utwór broni się całkiem nieźle, autor unikając moralizatorskiego tonu obnaża bezsens wojny, destrukcję wewnętrzną jej uczestników, obłęd kiełkujący ze strachu.

Najkrótszym, ale i najbardziej emocjonalnie skondensowanym opowiadaniem jest "Upadek Kuby", w którym Shepard sięga po postać legendarnego Rozpruwacza z Whitechapel. Banał? Nic bardziej mylnego, autor odkrywa przed czytelnikiem porażający obraz człowieka zniewolonego swym szaleństwem, udręczonego, niemal zezwierzęconego, rozdzieranego przez uśpionego w nim demona krwi na kształt filmowego "Czerwonego Smoka". Mocne, brutalne opowiadanie, ale zdecydowanie warte uwagi.

Ciąg dalszy nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz