sobota, 31 maja 2014

Złoty Wiek SF t.3 (cz.2)

Lektura drugiej puli opowiadań skończona (pierwszą część znaleźć można tutaj), więc pora przedstawić kolejne refleksje.

Każdy zbiór opowiadań ma swoje lepsze i gorsze punkty. Do tych drugich należy „Jezioro światła” pióra Jacka Williamsona, utwór strasznie już brodaty, staroświecki, schematyczny i naiwny. Znajdziemy w nim składniki fantastyki klasy B, które do dzisiejszego dnia przemielono już setki razy - wyprawa w niedostępny zakątek globu, nieustraszony awanturnik, tajemniczy artefakt, groteskowi obcy oraz nieskazitelnie piękna dama w opałach. W porównaniu z podobnymi tytułami, zalegającymi regały z tanią książką "Jezioro światła" broni się tylko metryką (1931 rok) i chyba właśnie w uznaniu historycznych zasług znalazło się w "Złotym Wieku SF" (w moim przekonaniu na wyrost). Można sobie podarować bez żalu.


Dużo lepiej w podobnej konwencji poradził sobie Edmond Hamilton - jego „Świat Tysiąca Księżyców” to zgrabnie uszyta, czysto rozrywkowa opowieść awanturnicza (można wręcz za Wojtkiem Sedeńko stwierdzić, że marynistyczna), z właściwym tempem, bohaterami nienachalnie charakterystycznymi, wciągającą fabułą i lekką domieszką "Avatara" (choć z uwagi na metrykę utworu kierunek ewentualnego przepływu inspiracji jest tu oczywisty). Kto by się nie skusił na lekturę, gdy autor zaprasza nas na desperacką wyprawę w niegościnny rejon kosmosu po piracki skarb? Warto przyjąć to zaproszenie.

Solidnie prezentuje się też „Posiew zmierzchu” Raymonda Z. Galluna, który serwuje czytelnikowi melanż osobliwej wizji biologicznej inwazji z kosmosu, obrazu zdegenerowanej Ziemi, oryginalnych i niejednoznacznych bohaterów oraz zmienną perspektywę narracji. Obraz upadłej (także moralnie) cywilizacji wymalowany jest półcieniami, ale na tyle sugestywnie, że w tej walce na wyniszczenie gatunków wcale nie kibicowałem ludzkości. Do tego opowiadania z pewnością będę wracać.

Niestety, od tego punktu rzeczona antologia prezentuje już zniżkę formy. „Genesis” H. Beam Pipera to nielogiczna, przewidywalna, mało oryginalna wizja kosmicznych prapoczątków naszej bytności na niebieskiej planecie (naturalne skojarzenia z przebrzmiałymi tezami Daenikena jak najbardziej są tu na miejscu). Po względnie obiecującym początku nic już czytelnika nie ujmie ani nie zaskoczy. Z kartek wieje nuda, a bohaterowie nie budzą żadnych emocji, co najwyżej zdumienie nad ich brakiem ambicji i skrajną niezaradnością, które sprawiają, że nowa populacja na przestrzeni zaledwie jednego pokolenia cofa się z ery kosmicznej do epoki kamienia łupanego. Byłoby to może częściowo zrozumiałe w przypadku grupki przypadkowych dyletantów, nawykłych do bezrefleksyjnego korzystania z owoców techniki, ale nie mających pojęcia o zasadach ich działania. Tutaj jednak skład ekspedycji jest mocno wyspecjalizowany, wręcz optymalny do błyskawicznego zawładnięcia planetą oraz zaszczepienia na niej zaawansowanej cywilizacji i w takim też celu został na Ziemię wysłany. Podsumowując, "Genesis" sprawiło mi spory zawód i nadwyrężyło moje zaufanie do twórczości Pipera.

Nie lepsze wrażenie wywarła na mnie „Kosmiczna tułaczka” Judith Merril, która przedstawiając wizję kontaktu z pozaziemskim przybyszem meandruje nieśmiało po tematach seksualności i tożsamości płciowej, zahaczając nawet o hippisowski wegetarianizm. Rzecz wprawdzie napisana poprawnie, ale całkowicie rozminęła się z moim gustem - czytałem bardziej z obowiązku niż dla przyjemności. Ot, literatura kobieca w fantastycznym anturażu, w chwili powstania zapewne obyczajowo odważna, dzisiaj nie robi już jednak wrażenia, może poza ciekawym szkicem społeczeństwa amerykańskiego z połowy ubiegłego wieku.

Tom trzeci antologii "Złoty Wiek SF" to lektura warta polecenia, choć nie beż zastrzeżeń. Część tytułów to utwory obecnie przebrzmiałe już i nieco archaiczne, choć mogą nadal stanowić ciekawostkę literaturoznawczą. Najlepiej wypadają ponadczasowe opowiadania Sheckley'a, Fyfe'a i Galluna, ale i utwory Leinstera czy Hamiltona doskonale bronią się pomysłami i wykonaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz