Witam w debiutanckiej notce
mojego równie debiutanckiego bloga. W zamyśle ma być on poświęcony
eksplorowanej przeze mnie aktualnie literaturze fantastycznej, ze szczególnym naciskiem
na science-fiction. Na skreślenie kilku słów o sobie będzie jeszcze czas, jednakże
już w tym miejscu już zastrzegam, że na polu fantastyki naukowej jestem kimś na
kształt neofity - coś tam kiedyś czytywałem, ale bez znajomości tematu,
szczególnej wnikliwości ani szczątkowego choćby czytelniczego planu. Ot, jakieś
tam przygodówki Harrisona. Na jedyny słuszny kurs (ad astra) nawróciłem się w
wieku równie słusznym, więc w ostatnich latach pospiesznie nadrabiam olbrzymie
zaległości. Gustuję przede wszystkim w opowiadaniach, bo w nich kondensuje się
cały talent, pomysłowość i warsztatowa biegłość pisarza. I taki też zbiór
chciałbym Wam dzisiaj przybliżyć.
Mowa tu o drugim tomie antologii „Złoty Wiek SF”, wydanym przez Solaris w ramach projektu Galaktyka Gutenberga. Jak to w przypadku podobnych zbiorczych pozycji bywa, zawartość tomu jest tutaj dość nierówna, choć oceny poszczególnych opowiadań mogą być mocno napiętnowane w tym przypadku nie tylko gustem odbiorcy, ale i jego czytelniczymi sentymentami.
Mowa tu o drugim tomie antologii „Złoty Wiek SF”, wydanym przez Solaris w ramach projektu Galaktyka Gutenberga. Jak to w przypadku podobnych zbiorczych pozycji bywa, zawartość tomu jest tutaj dość nierówna, choć oceny poszczególnych opowiadań mogą być mocno napiętnowane w tym przypadku nie tylko gustem odbiorcy, ale i jego czytelniczymi sentymentami.
Mi doskonale czytało się "Odyseję marsjańską"
Stanley'a G. Weinbauma, co po równie przyjemnej lekturze "Zwariowanego
księżyca" jego pióra (z pierwszego tomu antologii) nie było dla mnie
zaskoczeniem. Naiwna, ale urocza, energetyczna i lekkostrawna opowieść
przygodowa, bez aspiracji do bycia czymś więcej niż jest. Gonitwa przez
kalejdoskop pomysłów autora i powierzchnię czerwonej planety w towarzystwie
sympatycznego, strusiopodobnego Twila bardzo ciepło zapadła mi w pamięć.
Z podobnym wdziękiem i lekkością
Keith Laumer zaznajamia nas w swoim "Sposobie
Yillów" z dyplomatyczną kuchnią w wymiarze kosmicznym, doprawiając
interesującą wizję międzyrasowego kontaktu sporą ilością satyry. W kontekście
ostatnich wydarzeń w sąsiedztwie naszego kraju nie zaszkodziłoby polecić tego
opowiadania naszym europejskim decydentom. :)
"Lilie życia" Malcolma Jamesona to również czysto
przygodowa literatura drogi okraszona szczyptą humoru, choć z wyraźną
inklinacją w kierunku bardzo systematycznego wyjaśnienia zasad działania
pozaziemskiego ekosystemu. Czyni to lekturę nieco mniej beztroską, choć nadal
satysfakcjonującą.
Jeszcze większa drobiazgowość w
opisywaniu świata przedstawionego i procesów myślowych bohatera cechuje "Szaloną planetę" Murray'a
Leinstera. Niestety, opowiadanie wcale nie zyskuje na tej aptekarskiej
systematyce, co w połączeniu z dość nieporadnym przedstawianiem akcji (trudno
mi powiedzieć w jakim stopniu winić za to należy autora, a w jakim tłumacza)
sprawiło, że podróż protagonisty mijała mi w pewnym mozole. Słowo
"podróż" jest tu znamienne, bo to kolejna w tym zbiorze pozycja z
gatunku literatury drogi, w tym już druga w konwencji swoistej odysei, tym
razem postapokaliptycznej. "Szalona planeta" to opowiadanie w swoim
czasie przełomowe i historycznie ważne, ale dziś mocno już podstarzałe. Wizja
zdegenerowanego świata przyszłości może i zapada w pamięć, ale nie zachęci mnie
raczej do powtórnej lektury.
Dwa mikroopowiadania Fredrica
Browna ("Eksperyment" i "Wartownik") to literackie psoty,
na swój sposób urocze i broniące się pomysłem, ale raczej do jednorazowej
lektury.
"Parametr K" Harry'ego Harrisona wypadł w moich oczach
dość przeciętnie - wiara w poznawalną matrycę pozornie chaotycznych zachowań
całych społeczeństw wymieszana z akcją w bondowskim stylu - trochę tu wykładów
z nauk przyszłości, trochę akcji, lekki fabularny twist. Opowiadanie na swój
sposób ciekawe, sycące, ale nie zachwyca.
Frederik Pohl w swoim "Tunelu pod światem" również
dywaguje nad ludzkimi zachowaniami stadnymi, choć akcent przeniesiony jest tu
na popularny motyw rzeczywistości pozornej, ukrywającej prawdziwy obraz rzeczy.
Znajdziemy tu przedsmaki dickowskiego "Ubika" czy filmowego
"Dnia świstaka". Całość napisana sprawnie, niejednoznacznie, z lekką
dozą satyry, skłaniająca do refleksji. Zdecydowanie mocny punkt tego zbioru.
Jeszcze lepiej wypada "Największy szczęściarz w Denv"
Cyrila M. Kornblutha, który z właściwym sobie sarkazmem rozpościera przed nami
gorzki obraz antyutopijnych miast przyszłości, trawionych wojną toczoną
mechanicznie, nawykowo, bez pamięci o przyczynach konfliktu. Wizja bez
wątpienia ciekawa, choć staje się przede wszystkim punktem wyjścia do
uniwersalnej refleksji nad kondycją człowieka. Poruszające, soczyste
opowiadanie, chyba najlepsze z całej książki.
Bardzo przyjemny posmak
pozostawiła mi też lektura opowiadania "Sodoma
i Gomora, Teksas" R. A. Lafferty'ego, który po raz kolejny z
przymrużeniem oka i we właściwy sobie sposób uchyla kurtynę rzeczywistości i
przemyca przez powstałą szparę baśniowe istoty funkcjonujące tuż poza naszym
polem widzenia i rozumienia. Lektura za wszech miar godna polecenia.
Generalnie zbiór opowiadań
prezentuje się przyzwoicie, czytałem się go bezboleśnie, miejscami wręcz z dużą
przyjemnością i zainteresowaniem, choć wypada ostrzec, że poziomem odstaje od
tego, czym tak rozpuściły mnie "Rakietowe szlaki". Jest to o tyle
zrozumiałe, że jego nadrzędnym zadaniem jest przedstawić utwory miarodajne dla
pisarstwa spod szyldu "Złotego Wieku SF", więc pewna ilość patyny
jest jak najbardziej na miejscu. Kilka tytułów jest szczególnie godnych polecenia
- nie zestarzały się w ogóle opowiadania Kornblutha ani Lafferty'ego, od utworu
Pohla też nie ciągnie nadmiernie naftaliną, a odyseja pióra Weinbauma swym
naiwnym czarem zdobędzie serce niejednego czytelnika. Moje zdobyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz