czwartek, 22 maja 2014

Złoty Wiek SF t.2


Witam w debiutanckiej notce mojego równie debiutanckiego bloga. W zamyśle ma być on poświęcony eksplorowanej przeze mnie aktualnie literaturze fantastycznej, ze szczególnym naciskiem na science-fiction. Na skreślenie kilku słów o sobie będzie jeszcze czas, jednakże już w tym miejscu już zastrzegam, że na polu fantastyki naukowej jestem kimś na kształt neofity - coś tam kiedyś czytywałem, ale bez znajomości tematu, szczególnej wnikliwości ani szczątkowego choćby czytelniczego planu. Ot, jakieś tam przygodówki Harrisona. Na jedyny słuszny kurs (ad astra) nawróciłem się w wieku równie słusznym, więc w ostatnich latach pospiesznie nadrabiam olbrzymie zaległości. Gustuję przede wszystkim w opowiadaniach, bo w nich kondensuje się cały talent, pomysłowość i warsztatowa biegłość pisarza. I taki też zbiór chciałbym Wam dzisiaj przybliżyć.



Mowa tu o drugim tomie antologii „Złoty Wiek SF”, wydanym przez Solaris w ramach projektu Galaktyka Gutenberga. Jak to w przypadku podobnych zbiorczych pozycji bywa, zawartość tomu jest tutaj dość nierówna, choć oceny poszczególnych opowiadań mogą być mocno napiętnowane w tym przypadku nie tylko gustem odbiorcy, ale i jego czytelniczymi sentymentami.

Mi doskonale czytało się "Odyseję marsjańską" Stanley'a G. Weinbauma, co po równie przyjemnej lekturze "Zwariowanego księżyca" jego pióra (z pierwszego tomu antologii) nie było dla mnie zaskoczeniem. Naiwna, ale urocza, energetyczna i lekkostrawna opowieść przygodowa, bez aspiracji do bycia czymś więcej niż jest. Gonitwa przez kalejdoskop pomysłów autora i powierzchnię czerwonej planety w towarzystwie sympatycznego, strusiopodobnego Twila bardzo ciepło zapadła mi w pamięć.

Z podobnym wdziękiem i lekkością Keith Laumer zaznajamia nas w swoim "Sposobie Yillów" z dyplomatyczną kuchnią w wymiarze kosmicznym, doprawiając interesującą wizję międzyrasowego kontaktu sporą ilością satyry. W kontekście ostatnich wydarzeń w sąsiedztwie naszego kraju nie zaszkodziłoby polecić tego opowiadania naszym europejskim decydentom. :)

"Lilie życia" Malcolma Jamesona to również czysto przygodowa literatura drogi okraszona szczyptą humoru, choć z wyraźną inklinacją w kierunku bardzo systematycznego wyjaśnienia zasad działania pozaziemskiego ekosystemu. Czyni to lekturę nieco mniej beztroską, choć nadal satysfakcjonującą.

Jeszcze większa drobiazgowość w opisywaniu świata przedstawionego i procesów myślowych bohatera cechuje "Szaloną planetę" Murray'a Leinstera. Niestety, opowiadanie wcale nie zyskuje na tej aptekarskiej systematyce, co w połączeniu z dość nieporadnym przedstawianiem akcji (trudno mi powiedzieć w jakim stopniu winić za to należy autora, a w jakim tłumacza) sprawiło, że podróż protagonisty mijała mi w pewnym mozole. Słowo "podróż" jest tu znamienne, bo to kolejna w tym zbiorze pozycja z gatunku literatury drogi, w tym już druga w konwencji swoistej odysei, tym razem postapokaliptycznej. "Szalona planeta" to opowiadanie w swoim czasie przełomowe i historycznie ważne, ale dziś mocno już podstarzałe. Wizja zdegenerowanego świata przyszłości może i zapada w pamięć, ale nie zachęci mnie raczej do powtórnej lektury.

Dwa mikroopowiadania Fredrica Browna ("Eksperyment" i "Wartownik") to literackie psoty, na swój sposób urocze i broniące się pomysłem, ale raczej do jednorazowej lektury.

"Parametr K" Harry'ego Harrisona wypadł w moich oczach dość przeciętnie - wiara w poznawalną matrycę pozornie chaotycznych zachowań całych społeczeństw wymieszana z akcją w bondowskim stylu - trochę tu wykładów z nauk przyszłości, trochę akcji, lekki fabularny twist. Opowiadanie na swój sposób ciekawe, sycące, ale nie zachwyca.

Frederik Pohl w swoim "Tunelu pod światem" również dywaguje nad ludzkimi zachowaniami stadnymi, choć akcent przeniesiony jest tu na popularny motyw rzeczywistości pozornej, ukrywającej prawdziwy obraz rzeczy. Znajdziemy tu przedsmaki dickowskiego "Ubika" czy filmowego "Dnia świstaka". Całość napisana sprawnie, niejednoznacznie, z lekką dozą satyry, skłaniająca do refleksji. Zdecydowanie mocny punkt tego zbioru.

Jeszcze lepiej wypada "Największy szczęściarz w Denv" Cyrila M. Kornblutha, który z właściwym sobie sarkazmem rozpościera przed nami gorzki obraz antyutopijnych miast przyszłości, trawionych wojną toczoną mechanicznie, nawykowo, bez pamięci o przyczynach konfliktu. Wizja bez wątpienia ciekawa, choć staje się przede wszystkim punktem wyjścia do uniwersalnej refleksji nad kondycją człowieka. Poruszające, soczyste opowiadanie, chyba najlepsze z całej książki.

Bardzo przyjemny posmak pozostawiła mi też lektura opowiadania "Sodoma i Gomora, Teksas" R. A. Lafferty'ego, który po raz kolejny z przymrużeniem oka i we właściwy sobie sposób uchyla kurtynę rzeczywistości i przemyca przez powstałą szparę baśniowe istoty funkcjonujące tuż poza naszym polem widzenia i rozumienia. Lektura za wszech miar godna polecenia.

Generalnie zbiór opowiadań prezentuje się przyzwoicie, czytałem się go bezboleśnie, miejscami wręcz z dużą przyjemnością i zainteresowaniem, choć wypada ostrzec, że poziomem odstaje od tego, czym tak rozpuściły mnie "Rakietowe szlaki". Jest to o tyle zrozumiałe, że jego nadrzędnym zadaniem jest przedstawić utwory miarodajne dla pisarstwa spod szyldu "Złotego Wieku SF", więc pewna ilość patyny jest jak najbardziej na miejscu. Kilka tytułów jest szczególnie godnych polecenia - nie zestarzały się w ogóle opowiadania Kornblutha ani Lafferty'ego, od utworu Pohla też nie ciągnie nadmiernie naftaliną, a odyseja pióra Weinbauma swym naiwnym czarem zdobędzie serce niejednego czytelnika. Moje zdobyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz