sobota, 5 marca 2016

"Upadek Hyperiona" Dana Simmonsa

Jakiś czas temu miałem okazję przeczytać "Upadek Hyperiona" i także w odniesieniu do tej książki podtrzymuję swoje entuzjastyczne zachwyty, które roztaczałem nad "Hyperionem" - wszystkie atuty odnoszą się także do bardzo udanej kontynuacji. Simmons konsekwentnie i pomysłowo rozwija wątki zasygnalizowane w pierwszej części, wprowadza też kilka nowych - nie mniej ciekawych, by wszystkie zwieńczyć grande finale o epickim rozmachu. Za natury rzeczy autor musiał zrezygnować z przyjętej w "Hyperionie" konwencji opowieści kanterberyjskich, a w zamian oferuje dwa równoległe wątki prowadzone w różnym tempie - o ile relacja z pielgrzymki prowadzona jest na wysokim, ale równym poziomie emocji, to wątek polityczno-dyplomatyczny rozpędza się z wolna, ale do prędkości stroboskopowej. Mocno zaakcentowany jest motyw neo-mesjanistyczny jako odprysk obsesyjnego zainteresowania osobą Keatsa, wyjaśnia się też co nieco w temacie Heta Masteena. Bohaterowie dwoją się i troją całkiem dosłownie, bo czego jak czego, ale multiplikacji bohaterów tu nie brakuje i czasami ciężko nadążyć za ich kolejnymi inkarnacjami.

Kontynuacja "Hyperiona" nie jest już tak uniwersalna, samowystarczalna i formalnie wyrafinowana, ale nie umniejszyło to mojej satysfakcji z lektury - nadal to kawał refleksyjnej literatury i znakomite dopełnienie dylogii. Po zamknięciu książki poczułem się nasycony - czytało mi się ją świetnie, budziła we mnie żywe emocje, a finał w przekonywujący i wieloznaczny sposób spiął całą historię w całość. W dwóch słowach: pozycja obowiązkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz