wtorek, 8 marca 2016

"Miliardy białych płatków" Czesława Białczyńskiego

"Miliardy białych płatków" to interesująca pozycja z dorobku Czesława Białczyńskiego, w ogólnym zamyśle przypominająca nieco powieść "Tylko cisza" Bohdana Peteckiego. Także i tutaj ludzkość cyklicznie zapada w anabiozę, jednak bynajmniej nie powodowana ekologicznymi pobudkami, a biologicznym przymusem. Czytelnik nie od razu pojmuje zamysł autora, ale szybko orientuje się, że "ludzkość" jest tu nieco odmienna od typowych wyobrażeń, głównie za sprawą roślinożerności i związanym z tym gremialnym zapadaniem w zimowy letarg. Tą cechy Białczyński w bardzo ciekawy sposób i z dużą konsekwencją rzutuje na cykl życia i obraz populacji - dość pacyfistyczne usposobienie, system kastowy, związek z rytmem wegetacji, niestałość związków, rytuały godowe, niemożność trwałych podbojów militarnych,czy wreszcie stopniowe gromadzenie zapasów na zimę - zarówno w skali populacji jak i osobniczo, poprzez nabieranie tkanki tłuszczowej itp.

Mimo oryginalnej konstrukcji świata autor nie daje się wciągnąć zbyt głęboko w wir jego subkreacji - poznajemy głównie strukturę społeczną, florę planety i co nieco z egzotycznych obyczajów jej mieszkańców, kilka razy mignie nam też przed oczami polityczna mapa świata lub objawią się przedstawiciele ośrodków władzy, względnie struktur pretendujących do tej roli. Dzięki temu książka pozostaje lekka w odbiorze, bez encyklopedycznego balastu i nadmiaru alternatywnego słownictwa.

Pomimo dość pacyfistycznego usposobienia (wiadomo, roślinożercy) nie jest to świat wolny od konfliktów, ale niemożność prowadzenia długotrwałych wojennych kampanii uniemożliwia trwały podbój całego globu przez jedną nację. A co jeśli dałoby się pokonać biologiczne uwarunkowanie i odpędzić zimowy sen? Możliwości byłby nieograniczone i wkrótce cała planeta ległaby u stóp "bezsennych". Nic dziwnego, że nieliczni odmieńcy nie zapadający w zimowy sen - obłąkani, krwiożerczy aspaniacy są izolowani jako społeczne tabu i gruntownie badani. Nikomu jednak nie udało się wyodrębnić serum, które podobny efekt wywołałoby u dowolnych osób. Do czasu.

Mask, główny bohater powieści, na poły przypadkowo odkrywa formułę "eliksiru bezsenności" i początkowo nie bardzo wie co z nią począć. Odtąd miota się w oku cyklonu sprzecznych interesów, będąc co rusz poddawanym faustowskim kuszeniom i brutalnym naciskom (brutalnym na miarę roślinożerców rzecz jasna). Odsłaniając kolejne warstwy otaczającego go świata odkrywa, że głoszona merytokracja okazuje się być fasadą do głęboko kastowego reżimu, w tle pobrzmiewają niepokojące echa eugeniki, a chętnych do wykorzystania jego odkrycia dla społecznej rewolucji czy wprowadzenia totalitarnej tyranii nie brakuje. Mask, nie posiadający żadnych nadnaturalnych cech ani własnego planu wykorzystania przełomowego wynalazku jako żywo przypomina zagubionego bohatera filmu "Pi". Stając sam przeciw potężnym siłom, rozczarowany prawdziwym obrazem otaczającego świata ulega wewnętrznej przemianie i zaczyna się w nim krystalizować jego własny zamiar, cel sam w sobie. Zobaczyć mityczny śnieg, nie widziany dotąd przez żadnego z pobratymców. Ot tak, po prostu, z czystej ciekawości. Ta banalna motywacja wypada niezwykle prawdziwie.

Sama książka też wypada całkiem przekonująco i skłania do refleksji, a dzięki unikalnym pomysłom skutecznie zakotwicza się w pamięci. Autor snuje swą opowieść nader sprawnie, nie przynudza, ale i nie pędzie z akcją na oślep, zręcznie budując napięcie. Na tle sztampowych space-oper "Miliardy białych płatków" stanowią bardzo ciekawy przykład polskiej fantastyki "starej szkoły". Serdecznie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz