wtorek, 24 marca 2015

"Bezgłośny pistolet" Roberta Sheckley'a (cz.2)

Za oknem zmieniła się pora roku odkąd relacjonowałem pierwszą część opowiadań ze zbioru "Bezgłośny pistolet" Roberta Sheckley'a i zapowiadałem kontynuację wywodów, a zatem bez zwłoki nadrabiam wstydliwe zaległości.

"W trzech częściach" to w zasadzie trzy samodzielne mikroopowiadania: pierwsze opowiada o prawniczych sztuczkach, drugie o miłosnej karuzeli w populacji ludzi jednakowych, a trzecie o połowicznie udanej misji ratowania profesora Boltona. To znakomity przykład dobrej ręki autora do krótkich form literackich, bo wszystkie są co najmniej udane (szczególnie dwa pierwsze) i noszą niepodrabialne "sheckley'owskie" znamię.

Zawsze kiedy wydaje mi się, że Sheckley niczym mnie już nie zaskoczy trafiam na perełkę w rodzaju "Nad wodami spokojnymi". Melancholijna, refleksyjna i niebanalna historia o samotności podana w skondensowanej formie, bez krzty zadęcia. Jak na razie najjaśniejszy punkt tego zbioru.

W zdecydowanie luźniejszej konwencji osadzone jest "Ciało". Wybitny, ale leciwy już profesor Meyer zbliża się do kresu swojego żywota, nie ukończywszy przełomowych badań, z którymi nikt z jego kolegów po fachu poradzić sobie nie zdoła. Zaradni asystenci uczonego za jego zgodą dokonują więc pionierskiej operacji, na skutek której budzi się w pieskim ciele, na tyle jednak witalnym i kontaktowym, by mógł koordynować kontynuację prac. Opowiadanie z puli przeciętnych, choć przeczytać nie zaszkodzi.

Pierwsza powtórka w opisywanej puli opowiadań to "Spotkanie umysłów", wchodzące w skład zbioru "Odłamki kosmosu". Z moimi refleksjami na temat utworu mogliście zapoznać się tutaj, ale dla Waszej wygody posłużę się autocytatem: "Spotkanie umysłów" (...) prezentuje się przyjemnie, choć trąci nieco estetyką kina SF klasy B. Inwazja obcej formy życia, która dąży do podporządkowania sobie ziemskiej fauny (nie wyłączając ludzkości) w celu stworzenia zbiorowego organizmu, opisana z rozrywkowym zacięciem daje jednak całkiem przekonujący efekt. Fabuła rozwija się wartko, jest zagrożenie, są emocje, pomysły podejmowane w chwilowym olśnieniu i fortunne zbiegi okoliczności. Czego można więcej chcieć od literatury przygodowej? Chyba tylko ukrytego skarbu. Ale i skarb przecież jest, a jakże!

Kolejne znane mi wcześniej opowiadanie to "Cena ryzyka", które miałem okazję przeczytać w ramach siódmego tomu "Rakietowych szlaków". Autor ukazuje karykaturalnie wykrzywiony obraz mediów przyszłości, w których królują reality show bazujące na najniższych instynktach. Jeśli za szczyt żenady uznawałeś rolnika szukającego żony na dnie basenu, to nic jeszcze nie widziałeś. W przyszłości na szczycie słupków oglądalności znajdują się makabryczne teleturnieje, w których przeciętni obywatele dobrowolnie ryzykują życie w skrajnie niebezpiecznych sytuacjach ku uciesze gawiedzi z drugiej strony odbiorników. W jednym z nich bierze udział główny bohater Jim Reader. Zwycięży jeśli zdoła przeżyć tydzień ścigany przez bandę skazanych na śmierć degeneratów. Każdy jego krok śledzony jest przez telewidzów, którzy mogą udzielić mu chwilowej pomocy lub utrudnić przetrwanie, kluczem do przetrwania okaże się więc zdobycie sympatii publiczności. Sheckley bardzo sprawnie buduje i podkręca napięcie, a jednocześnie w tle prowokuje do smutnej refleksji o ludzkiej naturze.

"Bilet na Tranai" to kolejna powtórka z "Rakietowych Szlaków" (z piątego tomu). Opisuje perypetie Marvina Goodmana, który rozczarowany cywilizacją udaje się na najdalsze dostępne peryferium kosmosu - na tytułową planetę Tranai, gdzie wedle pijackich wynurzeń przypadkowo poznanego kapitana ma kwitnąć społeczność idealna. Dostać się tam niemal nie sposób, ale nagroda jest tego warta, bo na tej ziemi obiecanej nie ma podatków, przestępczości, nędzy ani biurokracji, a w zamian czekają na podróżnika harmonia, ład i sielanka, o idealnych kobietach nie wspominając. Ale skoro ta utopia jest tak realna, to dlaczego rzeczony kapitan na niej nie został? Odpowiedź skrywają ostatnie strony opowiadania, które aż kipi od sarkazmu i jest po prostu świetne.

Z obawą wczytałem się w "Żonę model Ultra Deluxe", ale na szczęście tym razem rzecz jest nie o pozbywaniu się małżonek, wręcz przeciwnie - o ich nabywaniu. Tak, nabywaniu, w dodatku korespondencyjnym. Wyposzczony i samotny kosmiczny pionier może sobie zamówić taką praktyczną i pracowitą niewiastę, a po uregulowaniu rachunku jest ona dostarczana na miejsce podwójnie zamrożona i w komplecie z robotem udzielającym ślubu. A co jeśli na skutek pomyłki do nieokrzesanego kolonisty trafi model luksusowy, przeznaczony do próżniaczego życia u boku możnych tego świata? Przekonajcie się sami, historia jest świetnie napisana i na swój sposób przeurocza, więc zdecydowanie warto.

"Królewskie zachcianki" opowiadają o kłopotach, jakie właścicielom sklepu AGD sprawia złodziejaszek z innego wymiaru. Utwór nie wzbudził we mnie szczególnych emocji - zarówno wyjściowy pomysł, jego rozwinięcie, jak i sama puenta nie elektryzują czytelnika. W rezultacie otrzymujemy rzemieślniczy średniak, który można by z opisywanej antologii bez żalu usunąć.

W poważniejszą tematykę rzuca nas "Ponad dziesięć, czyli Akademia". Trzeba przyznać, że mocne wrażenie wywiera odczłowieczona wizja przyszłości, gdzie poziom społecznie niepożądanej ekscytacji obywateli jest elektronicznie kontrolowany. Przekroczenie granicznego wskazania, czyli tytułowej dziesiątki de facto skazuje go na pobyt w równie tytułowej Akademii (względnie drastyczną interwencję chirurgiczną). Czym jest Akademia? Nie dowiesz się póki tam nie trafisz. Świetne opowiadanie, po raz kolejny odsłaniające bardziej refleksyjną stroną autora.

Antologię wieńczy "Godzina próby", która z przymrużeniem oka traktuje o zagrożeniu Ziemi inwazją pozaziemskich telepatów. Zdeterminowana ludzkość pospiesznie angażuje całą swą moc przerobową by zabezpieczyć swój matecznik. Teraz pozostaje tylko czekanie... Doświadczony czytelnik zdoła przewidzieć przewrotny finał, ale utwór i tak czyta się znakomicie.

W ogólnym rozrachunku tom prezentuje stosunkowo wysoki, równy poziom, choć z czystym sumieniem nazwałbym wybitnym tylko jedno opowiadanie - "Nad wodami spokojnymi". Nie zrozumcie mnie jednak źle, lektura takich klasyków jak "Bilet na Tranai", "Superdrink poszukiwaczy" czy "Bezgłośny pistolet" ta nadal czysta frajda, nawet jeśli mieliśmy już z nimi do czynienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz