poniedziałek, 16 lutego 2015

"Bezgłośny pistolet" Roberta Sheckley'a (cz.1)


Po raz kolejny miałem przyjemność sięgnąć po zbiór opowiadań jednego z moich ulubionych pisarzy, niestrudzonego kosmicznego kawalarza Roberta Sheckley'a. To kolejna pozycja z serii "Galaktyka Gutenberga" wydawnictwa Solaris, zastrzeżona tylko dla subskrybentów. Tytuły ekskluzywne powinny być bodźcem do zamówienia całego cyklu - czy tak jest w tym przypadku? Nie do końca. Ale zacznijmy od początku...

Tytułowy "Bezgłośny pistolet" to pozycja z gatunku lekkostrawnej fantastyki eksploracyjnej z właściwym Sheckley’owi przymrużeniem oka, znane mi już z trzeciego tomu "Rakietowych Szlaków". Na przykładzie niefortunnej przygody niejakiego Dixona autor udowadnia, że nie tylko śmiercionośna siła jest atutem broni, bo czasem ważniejszy jest efekt psychologiczny jaki wywołuje. Opowiadanie utrzymane w typowym dla autora stylu i w lekturze (nawet ponownej) całkiem przyjemne, choć chyba nie na tyle, by użyczać jego tytułu całemu zbiorowi.



W podobnym klimacie napisany został "Superdrink poszukiwaczy", wcześniej wydany już w opisywanych przeze mnie "Odłamkach kosmosu". Moje wrażenia z lektury możecie znaleźć tutaj, ale dla Waszej wygody pozwolę je sobie przytoczyć także poniżej:
W "Superdrinku poszukiwawczy" przyjęta przez autora przygodowa konwencja jest tylko zasłoną dymną dla zjadliwej satyry na otaczającą nas bezduszną, zbiurokratyzowaną i coraz mniej racjonalną rzeczywistość. Okazuje się, że skutki niewypłacalności i braki formalne w dokumentach mogą dopaść poszukiwacza złota (a w zasadzie złotytu) w samym środku bezkresnej pustyni na odległej planecie. I mogą być opłakane. Bardzo udane opowiadanie, w typowo "sheckley'owskim" stylu.

Ciekawy pomysł legł u podstaw "Wykazu ważniejszych epidemii". We współczesnej metropolii pojawia się kramarz oferujący cudowny lek na szalejącą epidemię. Zaraz... jaką epidemię? Nikt o niej nie słyszał, nikt nie choruje. Taka sytuacja się mu jeszcze nigdy nie zdarzyła - ani w przeszłości, ani w przyszłości. Opowiadanie całkiem udane, niezauważalnie przechodzące z humoreski w ponurą puentę.

Po przeczytaniu "Wrażeń z Lagranaku" moje odczucia były podobne jak autora tytułowej relacji - niby coś w tym jest, niby wszystko jakoś poukładane, ale brak w tym egzotyki, przygody, ekscytacji.

"Pułapka" to powrót do humorystycznej konwencji - oto dwaj wędkarze znajdują nietypową pułapkę na zwierzynę (i to zwierzynę jeszcze bardziej nietypową). Jeśli do tego dodamy typowo ludzką chciwość i żądzę sławy, to musi z tego wyniknąć kosmiczna draka. Przyjemne, zabawne opowiadanie z pomysłową puentą. Niepokojący może być jedynie fakt, że to nie pierwszy utwór, w którym Sheckley roztrząsa problematykę pozbywania się niechcianych żon (vide "Specjalna ekspozycja").

Kolejny tytuł, to niestety zniżka formy. "Pijawka" opowiada o inwazji pozaziemskiej formy życia - istoty spod znaku "4x nie", czyli niezrozumiałej, niekontaktowej, teoretycznie niezniszczalnej i nienasyconej w swym głodzie materii i energii. Oczywiście jeśli trzeba coś unicestwić, to pomysłowość ludzka nie zna granic, więc jakieś rozwiązanie się znajdzie. Ale czy definitywne? Utwór dość sztampowy, pulpowy, nie wzbudzający wielkich emocji. Nieco ratuje go zakończenie, ale to i tak za mało, żeby na dłużej zagościć w pamięci czytelnika.

A skoro jesteśmy w temacie mordowania istot pozornie niezniszczalnych to dlaczego by nie przeskoczyć od razu do "Immunitetu dyplomatycznego"? Na niebieską planetę przybywa kosmiczny zwiadowca i emisariusz pozaziemskiego imperium w jednej osobie, z propozycją nie do odrzucenia - ludzkość może podporządkować się obcej rasie (stojącej na nieporównanie wyższym poziomie technologicznym) albo... W zasadzie to nie ma "albo". Podbój i indoktrynacja się nieuniknione, opór jest daremny. Dyplomata jest przy tym żywym nadajnikiem i nieprzerwanie przesyła swoim pobratymcom koordynaty Ziemi dla celów przyszłej inwazji, a w wolnych chwilach ze stoickim spokojem opiera się wszelkim próbom odebrania mu życia. Po raz kolejny ludzka pomysłowość w dziedzinie destrukcji zostaje wystawiona na próbę. Opowiadanie napisane sprawnie, utrzymane w znamiennym dla autora kpiarskim tonie, ale w gruncie rzeczy przewidywalne i umiarkowanie udane.

"Najszczęśliwszy człowiek na świecie" to satyryczne nawiązanie do konwencji "przytulnej apokalipsy", w której jedyny ocalały po ogólnoświatowej apokalipsie szczęśliwiec żyje sobie jak pączek w maśle mając pod dostatkiem wszystkiego prócz towarzystwa. Niby jest tu szczypta sarkazmu, ale utwór i tak nie wybija się ponad przeciętność.

Kolejna powtórka z solarisowych "Rakietowych Szlaków" (tym razem czwartego tomu) to "Duch V". Wspólnicy dwuosobowej firmy adaptującej bezludne planety dla potrzeb ich właścicieli lądują na tytułowym "Duchu V". Obiekt jest co najmniej obiecujący, jednak szybko okazuje się, że nawiedzają go bestie z najgłębiej skrywanych koszmarów ich dzieciństwa. A skoro w walce z nimi tradycyjna broń zawodzi, pora sięgnąć po środki ostateczne. Pomysłowa, humorystyczna opowiastka, którą czytałem po raz kolejny z dużą przyjemnością.

Czy wspominałem już, że Sheckley dużo uwagi poświęcał usuwaniu gderliwych żon? No to mamy do kolekcji następne opowiadanie z tego nurtu. "Agencja uwalniania od kłopotów" opowiada dokładnie o tym, co sugeruje tytuł, czyli dyskretnym usuwaniu kłopotów, ze szczególnym uwzględnieniem znarowionych połowic. Macie skrupuły? Ostrożnie z nimi, bo mogą okazać się zgubne. Pomysłowe i zabawne.

Na dzisiaj muszę na tym zakończyć, ale obiecuję wkrótce zamieścić dalszy ciąg wrażeń z lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz