Po raz kolejny miałem przyjemność sięgnąć po zbiór opowiadań jednego z moich ulubionych pisarzy, niestrudzonego kosmicznego kawalarza Roberta Sheckley'a. To kolejna pozycja z serii "Galaktyka Gutenberga" wydawnictwa Solaris, zastrzeżona tylko dla subskrybentów. Tytuły ekskluzywne powinny być bodźcem do zamówienia całego cyklu - czy tak jest w tym przypadku? Nie do końca. Ale zacznijmy od początku...
Tytułowy "Bezgłośny pistolet" to pozycja z gatunku lekkostrawnej
fantastyki eksploracyjnej z właściwym Sheckley’owi przymrużeniem oka, znane mi
już z trzeciego tomu "Rakietowych
Szlaków". Na przykładzie niefortunnej przygody niejakiego Dixona autor
udowadnia, że nie tylko śmiercionośna siła jest atutem broni, bo czasem
ważniejszy jest efekt psychologiczny jaki wywołuje. Opowiadanie utrzymane w
typowym dla autora stylu i w lekturze (nawet ponownej) całkiem przyjemne, choć
chyba nie na tyle, by użyczać jego tytułu całemu zbiorowi.
W podobnym klimacie napisany został "Superdrink poszukiwaczy", wcześniej wydany już w opisywanych przeze mnie "Odłamkach kosmosu". Moje wrażenia z lektury możecie znaleźć tutaj, ale dla Waszej wygody pozwolę je sobie przytoczyć także poniżej:
W "Superdrinku poszukiwawczy" przyjęta przez autora przygodowa
konwencja jest tylko zasłoną dymną dla zjadliwej satyry na otaczającą
nas bezduszną, zbiurokratyzowaną i coraz mniej racjonalną rzeczywistość.
Okazuje się, że skutki niewypłacalności i braki formalne w dokumentach
mogą dopaść poszukiwacza złota (a w zasadzie złotytu) w samym środku
bezkresnej pustyni na odległej planecie. I mogą być opłakane. Bardzo
udane opowiadanie, w typowo "sheckley'owskim" stylu.
Ciekawy pomysł legł u podstaw "Wykazu ważniejszych epidemii".
We współczesnej metropolii pojawia się kramarz oferujący cudowny lek na
szalejącą epidemię. Zaraz... jaką epidemię? Nikt o niej nie słyszał, nikt nie
choruje. Taka sytuacja się mu jeszcze nigdy nie zdarzyła - ani w przeszłości,
ani w przyszłości. Opowiadanie całkiem udane, niezauważalnie przechodzące z
humoreski w ponurą puentę.
Po przeczytaniu "Wrażeń z Lagranaku" moje
odczucia były podobne jak autora tytułowej relacji - niby coś w tym jest, niby
wszystko jakoś poukładane, ale brak w tym egzotyki, przygody, ekscytacji.
"Pułapka" to powrót do humorystycznej konwencji - oto
dwaj wędkarze znajdują nietypową pułapkę na zwierzynę (i to zwierzynę jeszcze
bardziej nietypową). Jeśli do tego dodamy typowo ludzką chciwość i żądzę sławy,
to musi z tego wyniknąć kosmiczna draka. Przyjemne, zabawne opowiadanie z
pomysłową puentą. Niepokojący może być jedynie fakt, że to nie pierwszy utwór,
w którym Sheckley roztrząsa problematykę pozbywania się niechcianych żon (vide "Specjalna ekspozycja").
Kolejny tytuł, to niestety zniżka
formy. "Pijawka" opowiada
o inwazji pozaziemskiej formy życia - istoty spod znaku "4x nie",
czyli niezrozumiałej, niekontaktowej, teoretycznie niezniszczalnej i
nienasyconej w swym głodzie materii i energii. Oczywiście jeśli trzeba coś
unicestwić, to pomysłowość ludzka nie zna granic, więc jakieś rozwiązanie się
znajdzie. Ale czy definitywne? Utwór dość sztampowy, pulpowy, nie wzbudzający
wielkich emocji. Nieco ratuje go zakończenie, ale to i tak za mało, żeby na
dłużej zagościć w pamięci czytelnika.
A skoro jesteśmy w temacie
mordowania istot pozornie niezniszczalnych to dlaczego by nie przeskoczyć od
razu do "Immunitetu dyplomatycznego"?
Na niebieską planetę przybywa kosmiczny zwiadowca i emisariusz pozaziemskiego
imperium w jednej osobie, z propozycją nie do odrzucenia - ludzkość może
podporządkować się obcej rasie (stojącej na nieporównanie wyższym poziomie
technologicznym) albo... W zasadzie to nie ma "albo". Podbój i
indoktrynacja się nieuniknione, opór jest daremny. Dyplomata jest przy tym
żywym nadajnikiem i nieprzerwanie przesyła swoim pobratymcom koordynaty Ziemi
dla celów przyszłej inwazji, a w wolnych chwilach ze stoickim spokojem opiera
się wszelkim próbom odebrania mu życia. Po raz kolejny ludzka pomysłowość w
dziedzinie destrukcji zostaje wystawiona na próbę. Opowiadanie napisane
sprawnie, utrzymane w znamiennym dla autora kpiarskim tonie, ale w gruncie
rzeczy przewidywalne i umiarkowanie udane.
"Najszczęśliwszy człowiek na świecie" to satyryczne
nawiązanie do konwencji "przytulnej apokalipsy", w której jedyny
ocalały po ogólnoświatowej apokalipsie szczęśliwiec żyje sobie jak pączek w
maśle mając pod dostatkiem wszystkiego prócz towarzystwa. Niby jest tu szczypta
sarkazmu, ale utwór i tak nie wybija się ponad przeciętność.
Kolejna powtórka z solarisowych "Rakietowych Szlaków" (tym
razem czwartego tomu) to "Duch
V". Wspólnicy dwuosobowej firmy adaptującej bezludne planety dla
potrzeb ich właścicieli lądują na tytułowym "Duchu V". Obiekt jest co
najmniej obiecujący, jednak szybko okazuje się, że nawiedzają go bestie z
najgłębiej skrywanych koszmarów ich dzieciństwa. A skoro w walce z nimi
tradycyjna broń zawodzi, pora sięgnąć po środki ostateczne. Pomysłowa,
humorystyczna opowiastka, którą czytałem po raz kolejny z dużą przyjemnością.
Czy wspominałem już, że Sheckley
dużo uwagi poświęcał usuwaniu gderliwych żon? No to mamy do kolekcji następne
opowiadanie z tego nurtu. "Agencja
uwalniania od kłopotów" opowiada dokładnie o tym, co sugeruje tytuł,
czyli dyskretnym usuwaniu kłopotów, ze szczególnym uwzględnieniem znarowionych
połowic. Macie skrupuły? Ostrożnie z nimi, bo mogą okazać się zgubne. Pomysłowe
i zabawne.
Na dzisiaj muszę na tym zakończyć, ale obiecuję wkrótce zamieścić dalszy ciąg wrażeń z lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz