poniedziałek, 19 stycznia 2015

"Maszyna" Wiktora Żwikiewicza (cz. 2)

Na początek drugiej części opowiadań (pierwszą część oceniałem tutaj) od razu pada mocny akord. "Zwierciadło nieba" jest zapisem ostatnich chwil załogi statku kosmicznego przykutej do pulsara narastającym falowo ciążeniem. Nieuchronność śmierci, ciała miażdżone niewidzialną siłą, solidarność cierpienia ludzi i maszyn aż do pełnego zjednoczenia w bólu. Wyborne, po prostu nie można się od tego tekstu oderwać.

W "Sejmor Srebrnołuski" Żwikiewicz zmienia konwencję (tym razem na klasyczne fantasy), ale nie zmienia stylu ani obiektu zainteresowania. Fantastyczna scenografia i opowieść o pokonaniu smoka są tylko pretekstem do ukazania zapętlonego cyklu życia - podboju i porażki - niczym Uruboros pożerającego własny ogon w nie znającym ukojenia głodzie. Utwór króciuteńki, ale treściwy, zgrabnie spięty logiczną i emocjonalną klamrą.

Kolejny utwór to efekt połączenia sił twórczych z Krzysztofem Rogozińskim. "W cieniu Sfinksa" stawia pytania o to, czym byliby ludzie, gdyby mogli stać się czymkolwiek zechcą. Czy ta nieujarzmiona swoboda nie obudzi przypadkiem uśpionych, stadnych demonów zasypanych kilkoma warstwami społecznych umów? Czy jednostka ma szansę opierać się presji większości, czy ma prawo negować procesy nazywane przez tłum "postępem"? Opowiadanie sugestywne i niepokojące, będące swoistą karykaturą peiperowskiego manifestu "Miasto, Masa, Maszyna".

Tytułowa "Maszyna" nadaje ton całemu zbiorowi, i to nie nie tylko z racji uhonorowania na okładce czy największej objętości. Zaczyna się relacją z wyprawy przez zdradliwe piaski Drugiej Altaira, ale szybko skacze w głęboką historię planety. Autor stopniowo odsłania nam (i samym badaczom) jej historię, raz po raz penetrując też przeszłość członków ekspedycji i dając upust swoim "firmowym" szalonym słowotokom, na przemian to poetyckim, to technologicznym. Utwór nasuwa nieco skojarzenia z kultowym już "Hyperionem" - planeta nie poddająca się naukowej analizie, anomalie uniemożliwiające bezpieczny lot i tym samym narzucające konieczność poruszania się po jej powierzchni, sekretne motywacje każdego z pielgrzymów. Nawet jednak jeśli dopatrzymy się w utworze Simmonsa inspiracji, to jej rozwinięcie jest twórcze i na wskroś oryginalne. Z czasem zagadka tytułowej Maszyny zostaje rozwiązana, choć w sposób pozostawiający sporo pola do interpretacji. Zwraca tu uwagę literacki rozmach autora i to nie tylko na płaszczyźnie formalnej, ale i skali, rozpiętości przewodniego tematu. Znakomity utwór, swoista "Księga Rodzaju" i "Księga Wejścia" w jednym.

"Happening w oliwnym gaju" oparty jest na podobnej konstrukcji i estetyce co "Maszyna". Fantasmagoryczne opisy globów godne pędzla Bosha przeplatają się ze swoistą poetyką technologii, skondensowanym, niemal mechanicznym żargonem. Na tym tle Żwikiewicz snuje opowieść o niewytłumaczalnym mijaniu się dwóch kultur, desperacko szukających towarzystwa w kosmosie, mocno unurzaną w neobiblijnym sosie. Ten styl pisania (z gatunku "Bruno Schulz w kosmosie") można albo pokochać albo znienawiedzieć (ja zgłaszam akces do pierwszej grupy), ale "Happening..." warto przeczytać choćby dla interesującej koncepcji Ziarna jako niemal nieśmiertelnego przetrwalnika osobowości.

Tytułem podsumowania: zbiór w moim przekonaniu jest znakomity, nie ma tu utworów słabych ani przeciętnych - same mocne karty i asy (szczególnie "Wołanie na Mlecznej Drodze" i "Zwierciadło nieba"). Barokowy styl autora może jednak odrzucać niektórych czytelników - ci powinni porzucić torturę i książkę od razu odłożyć na półkę, bo w przeciwnym wypadku nie zaznają chwili wytchnienia aż do ostatniej strony. Mi się podobało, choć od Żwikiewicza muszę wziąć krótki urlop ("Appendix Solariana" poczeka na swą kolej). A dla przełamania smaku nic nie nada się lepiej niż literacko surowy "Marsjanin" Weira.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz