
Pierwsza moja obawa wiązała się z prasowym charakterem pierwotnej publikacji
książki (ukazywała się w odcinkach w "Ilustrowanym Kurierze
Polskim"), ale na szczęście okazała się płonna. Lektura jest spójna,
zarówno formalnie jak i fabularnie - żadne literackie "szwy" nie są
wyczuwalne, nie uświadczymy też nadmiernego nagromadzenia pośrednich momentów
kulminacyjnych właściwego dla "serialowych" produkcji.
Nie chcąc zdradzać fabuły, ani odbierać czytelnikowi niespodzianek w
lekturze (wystarczy, że znajdujący się z tyłu książki opis zdradza przeszło
połowę fabuły książki) zarysuję tylko z lekka sytuację wyjściową. W kierunku
planety Juventa w układzie Alfa Cenaturi od niepamiętnych czasów mknie
kosmiczna arka - Celestia, nazywana przez zamieszkujących ją mieszkańców po
prostu "Światem". Cel ekspedycji jest jasny - zasiedlenie ziemi
obiecanej wskazanej przez Władcę Kosmosu - ale już powód opuszczenia mitycznego
domu ("Towarzysza Słońca") tonie w mroku niepamięci i religijnych
konfabulacji. Kastowe społeczeństwo Celestii toczy swój apatyczny żywot, z
rzadka tylko będąc świadkami walk o władzę pomiędzy możnymi tego mikro-świata,
wywodzącymi się z kilku rodów. Warunki życia z pokolenia na pokolenie stają się
coraz trudniejsze, zaczyna brakować podstawowych surowców, szerzą się choroby.
Pochodzący z średniej klasy społecznej konstruktor Bernard Kruk dostaje
znienacka zlecenie od samego wszechwładnego prezydenta Summersona - ma
przebudować miotacze chroniące statek przed obiektami jej zagrażającymi w ten
sposób, by możliwe było eliminowanie także obiektów, które nie znajdują się na
kursie kolizyjnym. Zadanie ma charakter propozycji nie do odrzucenia, najwyższy
możliwy priorytet i ściśle tajny charakter, a sukces ma zostać nagrodzony w
sposób iście baśniowy - ręką księżniczki (córki prezydenta) i połową królestwa
(udziałami w potężnej korporacji). Niefrasobliwość Kruka sprawia jednak, że o
planach przebudowy miotaczy dowiaduje się opinia publiczna, co rozbudza falę
domysłów i obaw. W izolowanej społeczności zaczyna się tlić opór, którego
zgasić go już nie sposób. Celestia dojrzała do zmian, choćby za cenę krwi.
Wprawdzie książka w najnowszym swym wydaniu (Solaris, 2013) została
oheblowana z bardziej rażących wykwitów komunistycznej propagandy, ale nadal
jest mocno nacechowana ideologicznie. Nie przeszkadza to zbytnio w lekturze,
rozumny czytelnik w zdegenerowanym prezydenckim ustroju Celestii odnajdzie bez
trudu cechy i metody wspólne dla totalitaryzmów en general (kontrolę mediów,
"prostowanie" historii, upaństwowienie religii, łamanie kręgosłupów
szantażem lub perspektywami kariery, skrytobójcze eliminowanie przeciwników,
kasta uprzywilejowanych klanów okopana wokół ośrodka władzy, kobiety
sprowadzone do roli kur domowych, niewolnicze wykorzystywanie pozbawionych praw
"podludzi" itp.). Kontrasty pomiędzy bohaterami pozytywnymi a ich antagonistami
wręcz palą po oczach, zdecydowanie przysłużyłoby się lekturze zniuansowanie w
tym względzie.
Niestety, im dalej brniemy w książkę, tym przepaść ta się pogłębia - po
jednej stronie barykady mamy nikczemnych wyzyskiwaczy, gotowych do wszelkiej podłości
i zbrodni, żyjących w mroku ciemnoty, uprzedzeń i fałszywej religii wsteczników
i obłudników, a po drugiej idylliczną wizję bezklasowego społeczeństwa
przyszłości, pędzącego swój długowieczny, pozbawiony chorób i trosk żywot na
rozwoju nauk wszelakich. Pierwszy obrazek, choć pod ciężarem cenzorskiej
pieczątki mocno przerysowany, jest przynajmniej żywy, wyrazisty i
prawdopodobny. Drugi to mdława, sielankowa utopia przywodząca na myśl
sekciarskie broszurki wrzucane czasem do naszych skrzynek pocztowych. Trudno
czynić z tego istotny zarzut skoro w fantastyce tamtego okresu roi się od
podobnych rojeń, ale z pewnością dywagacji socjologicznych nie zapiszę po
stronie atutów książki.
A przecież zalet "Zagubionej przyszłości" nie brakuje -
począwszy od samej wizji kosmicznej Arki, ukazania jej wielopokoleniowej
historii (oraz procesu rugowania tejże historii), złożonych stosunków
międzyfrakcyjnych, interesującego studium kształtowania się i wzmagania
społecznego oporu oraz karuzeli zbrojnych przewrotów, wizji technologii
przyszłości, a skończywszy na wartkiej akcji i sugestywnym wrażeniu
"ciasnoty" tego świata. Z masy mało wyrazistych bohaterów też da się
wyłowić kilka psychologicznie ciekawych okazów (zdesperowany Summerson,
poszukujący Kruk, charyzmatyczny Horsedealer, zuchwała Daisy czy spolegliwa
Stella). Nad nieporadnym wątkami romansowymi nagromadzonymi na końcu książki
spuśćmy litościwie zasłonę milczenia (bo co to byłaby za bajka bez wesela na
zamku?).
Pierwszy tom "Trylogii kosmicznej" Borunia i Trepki oferuje
czytelnikowi absorbującą i trzymającą w napięciu lekturę, w której elementy
sensacyjne, naukowe i socjologiczne wymierzono w zdrowych proporcjach. Książka
zauważalnie się zestarzała, ale nadal ujmuje ciekawymi pomysłami, wartką akcją
i sprawnym piórem autorów. Przeczytałem ją o kilka dekad za późno by przyłączyć
się do chóru piewców jej "kultowości", ale i tak z czystym sumieniem
mogę polecić ją wszystkim miłośnikom literatury science-fiction.
>książka w najnowszym swym wydaniu (Solaris, 2013) została oheblowana z bardziej rażących wykwitów komunistycznej propagandy<
OdpowiedzUsuńZostało, ale chyba nie przez Solaris, tylko już w wydaniu z lat 80. (teraz autorzy nie żyją, więc takie heblowanie byłoby nie do końca zgodne z osobistymi prawami autorskimi i chyba tak po ludzku nie bardzo uczciwe).
Przyznam, że się czaję na to, ale na wznowienie wydania z lat 50. (też wydało Solaris, czy raczej Stalker Books, jak to się teraz nazywa). A czaję się, bo to dość drogo (ok. 160 zł za trylogię), a nie wiem czy mi się spodoba...