Trochę czasu to zajęło, ale w końcu dojrzałem do lektury pierwszego tomu
osławionej "Trylogii Kosmicznej" autorstwa Krzysztofa Borunia i
Andrzeja Trepki. Moje oczekiwania były spore, dodatkowo podsycane
entuzjastycznymi opiniami weteranów gatunku i efektownymi ilustracjami Bruce'a
Penningtona na okładkach (o czym wydawca na stronie tytułowej nawet się nie
zająknął - oj, nieelegancko).
Pierwsza moja obawa wiązała się z prasowym charakterem pierwotnej publikacji
książki (ukazywała się w odcinkach w "Ilustrowanym Kurierze
Polskim"), ale na szczęście okazała się płonna. Lektura jest spójna,
zarówno formalnie jak i fabularnie - żadne literackie "szwy" nie są
wyczuwalne, nie uświadczymy też nadmiernego nagromadzenia pośrednich momentów
kulminacyjnych właściwego dla "serialowych" produkcji.
Nie chcąc zdradzać fabuły, ani odbierać czytelnikowi niespodzianek w
lekturze (wystarczy, że znajdujący się z tyłu książki opis zdradza przeszło
połowę fabuły książki) zarysuję tylko z lekka sytuację wyjściową. W kierunku
planety Juventa w układzie Alfa Cenaturi od niepamiętnych czasów mknie
kosmiczna arka - Celestia, nazywana przez zamieszkujących ją mieszkańców po
prostu "Światem". Cel ekspedycji jest jasny - zasiedlenie ziemi
obiecanej wskazanej przez Władcę Kosmosu - ale już powód opuszczenia mitycznego
domu ("Towarzysza Słońca") tonie w mroku niepamięci i religijnych
konfabulacji. Kastowe społeczeństwo Celestii toczy swój apatyczny żywot, z
rzadka tylko będąc świadkami walk o władzę pomiędzy możnymi tego mikro-świata,
wywodzącymi się z kilku rodów. Warunki życia z pokolenia na pokolenie stają się
coraz trudniejsze, zaczyna brakować podstawowych surowców, szerzą się choroby.